Ostatni wpis przed wakacjami, to okazja do pokazania tego, co w ostatnim czasie zmalowałam :) A kilka sztuk tego jest ... Po pierwsze świeczniki - wpadły w moje ręce podczas zakupów na ... targu. No bo niby gdzie indziej można trafić takie cudeńka za parę złotych? Oczywiście te para-starożytne kolumienki w charakterystycznym dla tego okresu porządku kompozytowym, który wyróżnia przede wszystkim ukształtowanie głowicy (czyli tego co na górze) - górna część uformowana jest z przekątnych wolut (czyli spiral, zwojów) poniżej, których występuje koszyk z liści akantu - ha, ha, w wikipedii poszperałam - nie wyglądały tak jak teraz. Były w majtkowo różowym kolorze z seledynowymi mazajami ... brrrr ... kto to w ogóle mógł wymyślić? Z premedytacją nie zrobiłam zdjęcia "przed", bo i bez uwiecznienia jak wyglądały ciarki przechodzą przez moje ciało na samo wspomnienie "bajecznych" kolorów na tak pięknej klasycznej formie. Moje oczka już widziały je w zupełnie innej kolorystyce. Po przeróbkach wyglądają, jakby były wykonane z ... hmmm, może z metalu jakiegoś, który pokryła biała patyna czasu?
Wizerunek Chrystusa, którego zdjęcie zamieszczam poniżej ujrzałam na jednym z nagrobków podczas nie tak dawnej wizyty na grobach moich bliskich. Cmentarz na Woli w Warszawie to jedno z moich ulubionych miejsc spacerów ... dziwne? Dla mnie wcale nie. Uwielbiam tę metafizyczną ciszę i spokój ... Te ciasne ścieżki równiutko wytyczone pomiędzy pomnikami ... Im bardziej zapuszczam się w starszą część nekropolii, tym bardziej jestem poruszona i przejęta. Lubię odkrywać nowe detale, wyglądać szczegółów znajdujących się na nagrobkach. I właśnie podczas ostatniego spaceru dostrzegłam Jego. Jak się okazało była to moja kolejna inspiracja do twórczych przeobrażeń - tym razem świeczniki stały się obiektem tych zmian. Nie miałabym nawet nic przeciwko temu, aby taki wizerunek Chrystusa znalazł się w moim domu. Wkomponowałby się idealnie ... i czuwał nad nami ...
W towarzystwie energetyzującego różu pelargonii także tym kolumienkom do twarzy. Póki co, to ich docelowe miejsce.
Zwykła plastikowa donica w kolorze terakoty, w której posadziłam pelargonie także dostała nowy wygląd ... i doniczki, które już pokazywałam - udało mi się dokupić do nich jeszcze jedną parkę z odrobinę innym wzorem - tak samo przemalowane (tym razem dałam o jedną warstę bieli mniej, stąd ich bardziej szary wygląd - efekt jak najbardziej zamierzony) tworzą ładny komplet.
Wszystko to ustawiłam na bielonej sosnowej komodzie. To pierwszy większy mebel, który odważyłam się po swojemu popaćkać. Jak na pierwszy raz źle nie wyszło, chociaż małe niedoróbki niestety widzę.
Mam jeszcze drugą taką komodę, tylko niższą - z dwoma szufladami. Robi za siedzisko w przedpokoju - też przejdzie przeobrażenie, ale to już chyba po wakacjach, bowiem: "... już za parę dni, za dni parę wezmę plecak swój i gitarę ..." Jadę ze swoją młodzieżą do rodziców ... w Rudawy Janowickie. Na blogu były już zimowe zdjęcia zrobione w tamtejszej scenerii, więc teraz czas na pokazanie kolorów lata.
Aha, te kamienie, które stanowią część aranżacji pochodzą właśnie z Rudaw. Przywiozłam je ze sobą latem zeszłego roku, gdy razem z rodzicami wędrowaliśmy od chałupy do chałupy w poszukiwaniu miejsca, które na nas czeka, aby je uratować od upadku, w poszukiwaniu domu, który pragnie, aby przywrócić mu dawny blask.
A więc żegnam się z Wami Kochani, mam nadzieję, że na krótko - wszystko zależy od tego, czy pogoda dopisze ... zachmurzenia dużego nie będzie w tych moich górkach, bowiem jedynie podczas ładnej pogody internet jakoś tam, raz lepiej, raz gorzej, ale chodzi :)
P.S. Na komodzie leży książka, którą już jakiś czas temu przeczytałam ... "Z pamiętnika niemłodej już mężatki" - Magdaleny Samozwaniec. Wnuczka Juliusza, córka Wojciecha Kossaka, młodsza siostra Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej z niepokornym i typowym dla siebie humorem oraz z wyjątkowym wdziękiem wspomina swoje życiowe perypetie. Pierwsza dama polskiej satyry pisze "... o Krakowie z I połowy ubiegłego stulecia, gdzie największą atrakcją były uroczyste pogrzeby, po Plantach spacerował Boy-Żeleński, zaś bale u Tarnowskich stanowiły o towarzyskim być albo nie być młodych panien. O pierwszych kinematografach, paryskiej modzie, obyczajowych skandalach. O urokach i mrokach małżeństwa. Nie brak tu też przesmacznych andegdotek rodzinnych: o Tatce - wybitnym malarzu Wojciechu Kossaku - i jego ukochanej klaczy; o siostrze Lilce, czyli Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej; o Mamidle, czyli o ... mamie. O kolejnych mężach, dziewczęcych psikusach, emancypacji i otym, co należy zrobić, gdy wypije się niechcący buteleczkę farby do włosów." - cytat pochodzi z tylnej okładki Wydania I z 2009 roku, Wydawnictwo W.A.B.
Kto nie czytał, temu polecam jako lekturę na wakacyjny czas. Ale ostrzegam! ... połyka ją się w całości, praktycznie za jednym posiedzeniem. Wybierzcie sobie Kochane Koleżanki jakiś pochmurny, deszczowy dzień, kiedy nic do zrobienia raczej nie będziecie miały. Jak zaczniecie czytać, to czas od pierwszej strony do ostatniej karty tej książki skurczy się niemiłosiernie ... na nic innego już go nie wystarczy :)