jjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjj

czwartek, 15 września 2011

Jak się spełnić w pracy?

Co dzień to samo ... tak samo. I co dzień pojawiające się pytanie: "co ja tutaj robię". Powracające i nie dające spokoju. To właśnie moja codzienność.
Po, bezmała, czterech latach wróciłam do pracy. Dzień po dniu wstaję skoro świt - to akurat lubię :) ale żeby jechać do biura i spędzać tam bite osiem godzin na wykonywaniu pracy, która ... hmmm, skromnie mówiąc, nie porywa? Tego nie lubię. Od siódmej do piętnastej ... od poniedziałku do piątku ... Powinnam się przecież cieszyć, że mam pracę. Wokół słyszę: "pracować trzeba", "z czegoś trzeba żyć" ... mimo to szczęśliwa nie jestem. Minione cztery lata należały do moich najpiękniejszych. Wypuściłam na światło dzienne ukryte wcześniej głęboko pragnienia, marzenia i to, co zawsze w duszy mej grało a trzymane było na uwięzi. Te cztery lata pozwoliły mi na poznanie samej siebie - późno, ale cieszę się, że było mi to dane. Teraz tym bardziej ciężko jest przywyknąć do ciasnych biurowych standardów. Ślęczenie nad papierkami, które nie mają w sobie nic z ducha świata - to nie dla mnie. Czuję, że marnuję czas ... że coś mi umyka. Nie tego od życia oczekuję. Myślałam, główkowałam, kombinowałam przez te cztery lata, co mogę zrobić, aby stan w którym się znajdowałam mógł trwać dlużej. Nic mi z tych planów nie wyszło. Czemu? Może za mało determinacji we mnie było? Może nie potrafię postawić wszystkiego na jedną kartę? Zaryzykować? Marzę (a takich osób jak ja jest tysiące) aby praca zarobkowa dawała mi satysfakcję. Wiem ... są tacy, którym się udaje te dwie rzeczy połączyć, ale są także Ci, którzy poddali się czy to na początku drogi, czy też później - zrażeni niepowodzeniami. Czy ja też do nich należę? Tak bardzo pragnę spełnić swoje marzenia. Pracy się nie boję, ale marzę o robieniu tego, co kocham, co mnie bez reszty wciągnie. Ale co ja umiem robić? Na czym się znam? Dobre pytanie ... odpowiedzią są moje dwa blogi - to tutaj zapisałam swoje: co umiem, co lubię, co kocham, co mnie porywa i pcha do przodu.  W czym jeszcze tkwi problem? Nie wierzę w siebie ... że mogłoby mi się udać. Jestem na tyle świadoma swoich ułomności i przekornie, na tyle silna, że nadal chce mi się coś w życiu zmienić. Nie usiądę z założonymi rękoma ... będę walczyć, dążyć do celu i próbować osiagnąć sukces w którejś z dziedzin, która mnie porusza. Wiem, że takich kobiet - spełnionych w domu, mających swoich bliskich na wyciągnięcie ręki, kochających i kochanych, a mimo to - nie zawaham się tego napisać - nieszczęśliwych jest więcej niż się powszechnie wydaje. 
Co Wy, moi podczytywacze o tym sądzicie? Jakie są Wasze doświadczenia? Może ktoś z Was był w podobnej sytuacji? Może komuś z Was się udało? Może ktoś z Was wyniósł naukę z własnych prób osiągnięcia szczęścia zawodowego, która go wzmocniła, nie podciąła skrzydeł i pozwoliła się wzbić? A może są tacy, którzy tak jak i ja chcieliby spróbować, a nie mają odwagi? Może łatwiej jest zawalczyć w grupie ... z kimś jeszcze, kto wesprze, pomoże? Będę Wam wszystkim ogromnie wdzięczna za podzielenie się ze mną swoimi przemyśleniami. Z wielką niecierpliwością, jak nigdy dotąd, czekam na Wasze Kochani komentarze ...

piątek, 27 maja 2011

Akacja li to, czy nie akacja?

Podobno jednak nie. A ja od zawsze myślałam, że te słodko pachnące białe kwiaty rozkwitające wraz z nadejściem truskawkowego sezonu to akacjowe kwiaty. Jakże się myliłam ... nie pierwszy to raz ;) Obok uwielbianych przeze mnie lilaków i czarnego bzu, które cenię sobie za ich przyjemny mocny zapach pseudoakacja stanowi ich majowe dopełnienie. W drodze z dzisiejszego targu urwałam kilka gałązek do wazonu. Ależ zapach rozchodzi się po całym mieszkaniu ... Jedyną ich wadą jest to, że nie są zbyt trwałe po zerwaniu :( Pewnie już jutro będę musiała się ich pozbyć ... szkoda ... Ale ... właśnie wpadłam na pomysł jak zachować niepowtarzalny aromat na dłużej. A może go nawet w jakiś sposób wykorzystać? Kwiaty czarnego bzu można przetwarzać w różnorodny sposób. Naleweczki, konfitury, soki - te na później, na jesienne i zimowe krótkie dni (a może raczej na długie wieczory), ale także całe kwiatostany smażone w cieście naleśnikowym - do schrupania na już :) to wszyscy chyba znają i stosują u siebie w domu. A wiecie, że z kwiatami robinii akacjowej można postąpić dokładnie tak samo? Ja zrobiłam najprościej jak można ... całe grona kwiatów zasypałam cukrem ... trzy dni i cukier powinien przejść słodkim aromatem, który później szczelnie zamknięty można wykorzystywać do słodzenia herbaty - "akacjowa", czemu nie? :) lub z jego wykorzystaniem upiec ciasto. Piszecie się na to? :) Trzeba jedynie pamiętać, żeby kwiaty zrywać z dala od ulic.

b

bb

Słoje na chrupki moich milusińskich, które widzicie na zdjęciach powyżej zostały kupione na moim ulubionym targowym stoisku. Pamiętacie? Już jakiś czas temu trafiły mi się podobne, tylko proste. Wtedy troszkę pomazałam po swojemu przykrywki i wsypałam w nie sól do kapieli. Tutaj można je zobaczyć :) Tym razem zostawiłam słoje bez ingerencji z mojej strony. Czy na długo? Kto to wie ;) Muszę jeszcze upolować choć jedną sztukę i etykietki zrobić.
A teraz klu programu ... widzicie wazonik, do którego włożyłam kilka robiniowych - eeee, wolę nazwę "akacjowych" gałązek? Wiele dni już upłynęło jak u pewnej naszej blogowej koleżanki zobaczyłam w takim stylu buteleczkę ... ogromną chrapkę na nią miałam ... Dagi dziękuję za inspirację :) Aż w końcu dzisiaj na straganie, którego nigdy nie omijam - ciekawe czemu? ;) - ujrzałam te oto karafki. Większa i mniejsza - po "dziadowskich pieniądzach" ;) Szybko poleciałam i zrobiłam nowalijkowe zakupy, truskawek i rabarbaru oczywiście nie pomijając, i jak na skrzydłach wróciłam po karafki.

a

aa

Marzą mi się jeszcze na ich szyjkach naklejki w prawdziwym shabby stylu ... muszę nad tym popracować ...

P.S.
Dziękuję Wam za podzielenie się ze mną Waszymi odczuciami jeśli chodzi o żółty kolor. Tak jak spodziewałam się ... są miłośnicy tej barwy i ... wielbiciele na opak - tak jak ja ;) I to bardzo dobrze, bo nic nie sprawia, że świat jest taki ciekawy jak jego różnorodność ... w każdym zakresie.
Zaglądam do Was dziewczyny, ale nie mogę pisać komentarzy :( Nie mam pojęcia co się od jakiegoś czasu dzieje z blogerem ... czytam, że wiele z Was też narzeka. Mam nadzieję, że to minie.
Joluś, dziękuję za podpowiedź w sprawie żywopłotu - marzy mi się taki kolaż roślin iglastych i zimozielonych ze świerkiem w roli głównej, a uzupełniony żywotnikami, cyprysami i bluszczem :) Ale muszę kupić małe drzewka, bo do obsadzenia jest wiele, wiele metrów płotu ;)
Ulu, nowa duszko ... dziękuję za odwiedziny zarówno w Moim wygnanku jak i w mojej fotograficznej galerii :) ... dzięki Twojej wizycie odkryłam Twoje niezwykle klimatyczne blogi ... tak bardzo chciałabym napisać u Ciebie słówko, ale przez tego chol ... ego blogera nie mogę :( Niech te kłopoty już się skończą ... ja chcę komentować Wasze posty!
Majowo pozdrawiam i słonko do Was wszystkich wysyłam :)

*************

Już dzisiaj - po jednej nocy - cukier pachnie tak, że ... dech zapiera :) Zastanawiam się, czy już nie wyjąć ze słoika tego białego kwiecia ... jestem bardzo ciekawa jak będzie smakowała herbatka posłodzona tą białą majowo aromatyczną słodyczą :)

**************

Zajrzyjcie Kochane do komentarzy pod tym postem ... mam tam dla Was pewną propozycję ;) ... zupełnie bezinteresownie ;)

środa, 18 maja 2011

Nie lubię żółtego

Miałam kiedyś w pracy koleżankę, która uwielbiała słoneczny odcień żółtego koloru. Nie wiem jak tam w domu, czy też królował, ale w jej ubiorze był stale - tak mi się zdawało ;) Śliczna brunetka z naturalnie opaloną skórą w towarzystwie tej barwy faktycznie wyglądała bajecznie, niezwykle świeżo i ... mega słonecznie. Z uśmiechniętą buzią przychodziła co dzień do pracy i roztaczała światło dookoła siebie. To było zjawisko. Mimo, że podobała mi się ogromnie w tych żółciach, to ja sama za tym kolorem nigdy nie przepadałam. Nie uważałam i nadal nie uważam go w wystroju moich czterech kątów, o ubiorze nie wspominając. Ale jak to dziwnie jest na tym świecie, że to za czym się nie przepada potrafi także zachwycić ... Począwszy od pierwszych promieni wiosennego słońca - tak lubię wygrzewać się w jego cieple i przy każdej sposobności wystawiać nos w jego stronę - poprzez żółto kwitnącą forsycję - generalnie nie lubię tego krzewu, ale wczesną wiosną, gdy jeszcze wiele roślin jest uśpionych to właśnie ona rozpromienia nasze dni i jest świadectwem na to, że cieplejszy wiatr w końcu zawitał w nasze strony - aż po wspomnienie tej koleżanki sprzed lat odzianej w słońce ... To mnie niezmiennie, od zawsze zachwyca.
Ale żółtego to ja nie lubię ...
Natura jest przewrotna, bo podtyka mi co i rusz pod nos tę barwę. Czyż może być coś cieplejszego, a raczej bardziej gorącego od mocno zaparzonej herbaty z plasterkiem cytryny w kubku, koniecznie ze skórką - ten żółty krążek sprawia, że nie tylko nasze wnętrze fizyczne, ale i nasz umysł - to, co ulotne rozgrzewa się ... gorąc dla ust i przyjemne ciepło dla oczu - wtedy, bez względu na porę roku, zaczynam marzyć, wspominać ciepłe letnie dni. Wracam myślami do miłych chwil ...
Ale żółtego to ja nie lubię ...
A wiosenne zbiory płatków mniszka lekarskiego? Czyż nie radują? Sama nie wiem, czy bardziej cieszy mnie wtedy wolno zapełniający się słój złotych płatków, czy nadzieja na kromkę świeżej bułki z własnej roboty miodkiem.
Ale żółtego to ja nie lubię ...
Albo dzbanek lemoniady w upalne dni ... potrafi orzeźwić jak nic innego. Źródlana zimna woda z dodatkiem łyżki miodu, cytrynowego soku, ubrana w listki mięty i plasterki cytryny - usiąść na balkonie ze szklanką słonecznego płynu i zatopić się w lekturze ciekawej książki - to lubię :)
Ale żółtego? ... to ja nie lubię ...
I tak jest na każdym kroku. Zdarza mi się często zachodzić do ulubionego "Kopciuszka". Szperam i wyszukuję nietuzinkowe rzeczy. Te żółte oczywiście pomijam na wstępie. Nawet nie patrzę w ich stronę, bo żółtego to ja nie lubię ... Ale jak to się stało, że ostatnio wróciłam z takiego szperania z lnianą spódniczką w słoneczne pasy? Przewrotność natury ... mojej własnej estetyki. Cóż ... niezbadane są wyroki boskie ;)
Ale żółtego to ja nie lubię ...

aa

a

aaa1

Ostatnio surfowałam w sieci w poszukiwaniu szkółki drzew iglastych - tak żeby było tanio, bo w Starym Młynie czas najwyższy stworzyć jakiś żywopłot dookoła ogrodzenia - a jest trochę tych metrów do obsadzenia. Wybór padł na świerk - zimozielone drzewka, przycinane jak już urosną do pożądanych rozmiarów stworzą barierę nie do przebycia dla wszędobylskich oczu sąsiadów ... mili są, nie powiem, ale prywatności nigdy za wiele. I wiecie, na co się natknęłam podczas tych poszukiwań? Na biało kwitnącą forsycję :) Pojęcia nie miałam, że ten "nielubiany" przeze mnie krzew występuje w najpiękniejszym z kolorów. Koniecznie muszę kupić choć jeden krzaczek ... a wiosnę przyszłego roku powita forsycjowa biel ... jak to brzmi ... biel ... bo żółtego to ja przecież nie lubię ;)

P.S.
Dziękuję za wszystkie życzenia wielkanocne, które do mnie dotarły - z wielkim opóźnieniem, ale jednak ;) ... lepiej późno niż wcale :) oraz za przychylne opinie o pokoju, który powstaje - piszecie, że podoba Wam się realizacja moich pomysłów na pokoik małego globtrotera - nie zamknie się on w klimacie tylko i wyłącznie  marynistycznym, do czego skłaniałby post temu poświęcony ... ogólnie tematyka będzie podróżnicza, a podróżuje się morzem, lądem i w przestworzach, czyż nie? :) ... i taki też będzie ten pokoik. Nie obędzie się także bez elementów nieco ...sportowych - sporty iście chłopięce w retro stylu będą miały tutaj swoje 5 minut :) To wszystko już wkrótce ... zapraszam ...

piątek, 22 kwietnia 2011

Czego Wam życzę?


aa

a

Niech Wam moi mili będzie wiosennie, słonecznie i świątecznie ...

niedziela, 10 kwietnia 2011

Zaczątek pokoju małego podróżnika

Powstaje ... pomału, ale powstaje :) Pokój, który na razie dzielimy razem z naszym małym chłopaczkiem zmienia swoje oblicze. Z sypialni rodziców powolutku przeobraża się w pokój małego globtrotera. Gdy jeszcze wyjedziemy z niego z małżeńskim łożem, wtedy prace przybiorą na sile. Póki co, zawisły nowe - uszyte przeze mnie, co ważne ;) - zasłonki (czyżbyśmy miały się polubić ... maszyna i ja?). Pamiętacie jak pokazywałam wyszywaną różę wiatrów? Powstały dwie sztuki. Wyszyte na pasach jasnego lnu naszyłam na beżowe kupony, na górze doszyłam szeleczki i voila ... cieszą oczy :) Chorągiewki z widoczkami w sepii już kiedyś pokazywałam, ale teraz znalazły swoje docelowe miejsce ... doszyłam tylko sznureczek - na widoku, a co :) Papierowe łódeczki produkujemy z malcem już od kilku dni ... hurtem. Będą dyndały gdzie się da :) To zaledwie zalążek nowego pokoju, jego wystroju ... wszelkie mamine dekoracje będą właśnie w stonowanych kolorach - beż, złamana biel, rozmydlone brązy - sepia górą. Zabawki malca są kolorowe i to wystarczy. Dzisiaj pierwsza odsłona - detale. W miarę postępu prac na bieżąco postaram się pokazywać to, co będzie się działo w tym pokoju.
Bon voyage ...

e

a

c

b

d


**************

A teraz czas na kilka wyjaśnień ... postanowiłam, że na pytania zadawane w komentarzach będę każdorazowo odpowiadać w każdym kolejnym poście. Wiem z własnego doświadczenia, że niezwykle rzadko wracam do pozostawionych przez siebie komantarzy ... kto by spamiętał, gdzie i co napisał ... a tak jest szansa, że autor pytania będzie miał możliwość przeczytać na nie odpowiedź.
Pod poprzednim wpisem - tabu patała o zieleninę na kuchennym blacie ... co robię, że tak rośnie? Ano nic ... rośnie do czasu - jakieś dwa tygodnie, aż nie oskubię jej zupełnie, później niestety jestem zmuszona ponownie kupować świeże zioła w doniczkach. Mam jednak nadzieję, że zasiane przeze mnie w zeszłym tygodniu ziółka w końcu wykiełkują i rozrosną się tak, że odpadnie mi kupowanie coraz to nowych. Zamierzam je hodować na słonecznym balkonowym oknie - świeże wiosenne powietrze powinno pobudzić je do burzliwego wzrostu, ale na razie jest jeszcze zbyt zimno, aby je wystawić na balkon ... zresztą najpierw muszą wykiełkować ;) a później będą się stopniowo hartować. Może się uda? :)
Dziekuję Wam za Wasze zapachy ... miło było poczytać czym pachniał Wasz dzień ... dziękuję za tych kilka słów pod każdym moim postem i serdecznie zapraszam ponownie w moje skromne progi :)

wtorek, 5 kwietnia 2011

Kto nie lubi pierogów?

Pojęcia nia mam. Nie znam nikogo takiego. Sama jestem smakoszem kluch rozmaitych i mogłabym zajadać się nimi bez przerwy. Moi domownicy także ... każdy ma swoje ulubione. Pierogi zajmują w naszym codziennym jadłospisie wyróżnione miejsce. Warunek - muszą być zrobione własnoręcznie ... żadnych gotowców - nie ufam im ;) Zacznijmy od najmłodszego członka rodziny - tradycyjne ruskie, z przewagą sera nad ziemniakami, z uprażoną cebulką - te są jego ulubionymi. Teraz kolej na jego siostrę - ona preferuje pierogi na słodko, z białym serem, polane śmietanką lub musem ze świeżych sezonowych owoców - truskawki są jej ulubionym dodatkiem. Szanowny małżonek - znowu żadnych rewelacji - z mięsem lub kiszoną kapustą i suszonymi grzybami stanowią jego priorytety - jeśli chodzi o pierogi oczywiście ;). A ja? No, cóż ... ja uwielbiam kombinacje i eksperymenty. Dzisiaj postanowiłam połączyć naszą rodzimą tradycję z odrobiną południowych smaków. Zaopatrzona ostatnio w świeże zioła, które bujnie rosną na kuchennym blacie dorzucam je niemal do wszystkiego. Wiadomo, na przednówku nasza dieta jest uboga w witaminy i trzeba ich dostarczać jak tylko się da i kiedy się da. Więc siekam i sypię do zup i sałatek ... całe listki wkładam do kanapek. Pomyślałam ... pierogi ... czemu nie? Miały być z mięsem więc nic prostszego. Do części ugotowanego i zmielonego mięsa dodałam posiekaną natkę pietruszki - sporo ... i już. Oj, jak zyskują na smaku, a ciągle są tymi tradycyjnymi i rodzina będzie na pewno usatysfakcjonowana. Pozostałe zrobiłam w bardziej południowym stylu. Mięsko połączyłam z posiekanymi, a wcześniej podpieczonymi w piekarniku pomidorkami (myślę, że suszone pomidory jeszcze lepiej by się sprawdziły) i bazylią - świeżą oczywiście, bo suszona ma zupełnie inny smak ... i zapach - tylko świeża pachnie słońcem z południa Francji lub z Włoch ...  I wiecie co? One wyszły wyśmienite :) To będą moje ulubione domowe pierogi ... smakują wakacjami sprzed lat - co prawda nie na południu, lecz na północno-zachodnim wybrzeżu Francji, ale lato było tak upalne, a turystów nie aż taki ogrom jak na południu kraju, że wspominam je ... czule, z łezką w oku ... chciałabym się tam przenieść już, teraz ... natychmiast ...

b

aa

Jeśli już o zapachach mowa, to ... muszę się czymś z Wami podzielić. Znacie twórczość niejakiego Rosenbauma ... Dawida Rosenbauma? Pięknie pisze o tym, jak pachną jego wspomnienia, jaki kolor mają ukryte w zakamarkach jego duszy minione dni ... i to wcale nie muszą być bardzo zamierzchłe czasy .. toż to młody człowiek, jak ja albo Ty :) Swoje ulubione (pomijając te wnętrzarskie of course) czasopismo "Bluszcz" zawsze zaczynam czytać od opowiadań Dawida R. ;) Ta lektura daje mi zawsze kopa do działania, sprawia, że świat wydaje się ciekawszy, bardziej kolorowy, z milionem woni w eterze. Właśnie wyszła jego pierwsza książka ... "Zapachy miast". Tytuł mówi sam za siebie. Muszę ją mieć na stoliku przy łóżku i czytać stronę po stronie co wieczór przed zaśnięciem ... mocno aromatyczne sny gwarantowane :) A tak na marginesie ... wolałam "Bluszcza" pod redakcją Joanny Laprus-Mikulskiej niż Pana Bryndala. Wraz z początkiem jego rządów w redakcji, miesięcznik stracił - jak dla mnie - swój przedwojenny czar, który poprzedniej naczelnej tak trafnie udało się wskrzesić i z wyczuciem przenieść w nasze obecne czasy. Szata graficzna ... to niestety już nie To. Piękne okładki poszły w zapomnienie ... tylko czekam i zarazem boję się kiedy przedruki ze starego Bluszcza zostaną bezpowrotnie wyrzucone z kart czasopisma. Obym się myliła ... To pismo powstało na bazie tego sprzed lat ... sprzed przełomu wieków XIX i XX i rada byłabym, aby wypracowane wtedy i wskrzeszone przed trzema laty pismo zachowało swój niepowtarzalny charakter. No, cóż ... wpływu na to nie mam żadnego ... artykuły, felietony, opowiadania ... niby nadal wciągają, ale brakuje tej przysłowiowej kropki nad i ... szkoda, wielka szkoda ...

d

ee

A jaki zapach mają Wasze dni ... choćby dzisiejszy? Mój pachniał poranną kawą inką z mlekiem, prawdziwym kakao dla małego chłopca, twarożkiem ze szczypiorkiem, zieloną herbatą Elizabeth Arden, listem - prawdziwym listem :) przyniesionym przez listonosza, bazylią i pieczonymi pomidorami, masłem aromatyzowanym czosnkiem, pomarańczowymi tulipanami, które tak pięknie rozwinęły się w wazonie, ciągle spieszącą się gdzieś nastolatką z rozwianymi włosami zupełnie nie mającą poczucia czasu, zadrukowanymi stronicami "Bluszcza" ... szkoda, że nie mam żadnego numeru sprzed lat ... czym jeszcze pachniał? ... prawdziwie wiosennym wiatrem i słońcem we włosach chłopca i ... mężem wracającym z pracy :) A to jeszcze nie koniec dnia ... :)

poniedziałek, 28 marca 2011

Ludzie listy pi(szą)sali ...

Dzisiaj ... w czasach internetu i telefonów komórkowych sztuka epistolografii zanika, a szkoda :( Poniżej taka moja mała namiastka ... no cóż, list posłany w sieć, a nie wrzucony do skrzynki pocztowej ... tak jest niestety szybciej, łatwiej ...



Teraz Kochani czekam na Wasze odpowiedzi i kartki z komentarzami pisane wiosną :) Aha ... i jeszcze mały prezencik dołączę do listu ... coś, co sprawia mi ogromną radość ... może jeszcze komuś się spodoba.
Jakiś czas temu ... dokładnie w lutym wyszła najnowsza płyta Seweryna Krajewskiego "Jak Tam Jest". Od pierwszego przesłuchania ogromnie mnie zauroczyła. I wcale nie chodzi o to, że teksty wszystkich piosenek napisał Andrzej Piaseczny ;) ... piękne melodie stworzył sam Mistrz nastrojów, a jego głos jest tak ciepły i kojący, że za każdym razem, gdy słucham tego albumu przenoszę się w świat pogodnej nostalgii. Już same tytuły utworów mówią same za siebie ... i te mądre przesłania w każdej z piosenek ...

"Widok ze wzgórza" - "... żebym dzień po dniu zawsze umiał słuchać ..."
"Ławeczka" - "... i pokusa żeby znowu wyciąć serce, choćby ławka inna, będzie na niej wiecznie ..."
"Dym" - "... sny są po to by je śnić i gonić z całych sił ..."
"Znowu pada" - "... niosą nas po ziemi, rwące deszczu ścieżki ..."
"Innego dnia" - "... chodźmy na spacer i niech tak zapamiętają ludzie nas, przytulonych ..."
"Dalej spiesz się" - "... dalej, spiesz się kochaj i czuj, aż do utraty tchu ..."
"Na początek" - "... na początek, głowa w słońce ... krok za krokiem nową drogą pójdę z tobą na początek ..."
"Śpij spokojnie mój świecie" - "... każdy panem świata swego jest, świat kołysze swój u stóp ..."
"Jutro proszę" - "... wyjdzie nam na zdrowie, kiedy czasem powiesz dziś zamknięte, jutro może ..."
"Jak tam jest" - "... jak tam jest? już nie wiem, czy chcę wiedzieć ..."

Polecam ... w sam raz na wiosenne dni :)


 

A ja ciągle nucę "... na początek ... głowa w słońce ..." :)

**************

W komentarzach pojawiło się kilka pytań i próśb od Was, a więc niniejszym odpowiadam :) ... weryfikacja obrazkowa - zlikwidowana, sama nie mam pojęcia, jak się tutaj dostała - chyba wraz z nowym szablonem ... tłumaczenie strony - już jest na pasku bocznym ... a co do zdjęć - właściwie to niewiele robię po wyciągnięciu ich z puszki aparatu ... czasami odrobina kontrastu, przyciemnienie, lub rozjaśnienie i to wszystko - robię to w Photoshop'ie, który pozwala uzyskać najdelikatniejsze efekty ... jeśli chodzi o dodawanie wszelkich napisów i kolaże to już robota PhotoScape'a - prosto, szybko i ... bezpiecznie ;)
Bardzo dziękuję za miłe słowa odnośnie nowej szaty bloga :) ... metodą prób i błędów udało mi się to "cudo" stworzyć - pomocne były szablony dostępne w kreatorze blogspota i odrobinę zmian w ich kodach HTML - sieć internetowa jest tutaj niezastąpioną pomocą - czego nie wiedziałam, to wyczytałam w necie właśnie ;) Polecam i ... cierpliwości życzę :)
Buziaki ...

środa, 23 marca 2011

Wiosenne zmiany

Od dawna chodziła za mną chęć zmiany szaty bloga. Lubię zmiany ... nie cierpię stagnacji. Po, bez mała, dwóch latach należało zatem dokonać rewolucji na mojej stronce. Jest ... jasno, świetliście, czysto, delikatnie ... dominuje biel połączona z szarością i kapką spranego lila-różu. Ciekawa jestem Waszych opinii. Czy wszystko wyświetla się tak jak powinno? Wszystkie elementy strony są dobrze widoczne? U mnie jest w porządku, ale będę wdzięczna za Wasze uwagi. Zmiana, która tutaj zaszła to jest moje rozgrzeszenie, małe "zamiast" ...  ponieważ wiem, że powinnam, a jednak nie pisałam nic. Może przesilenie wiosenne? Nie, chyba za wcześnie. To może zmęczenie długą zimą? Na coś trzeba zrzucić tę niemoc. Niech więc będzie wina Matki Natury ;) Chociaż ... czy można ją obarczać moim "lenistwem", skoro potrafi być taka urodziwa? Co prawda jeszcze zimowa, ale taką zimę to ja kocham :)



To tylko mała namiastka zdjęć, jakie przywiozłam z zimowego wypadu w Rudawy. Jeśli ktoś ma ochotę obejrzeć całą foto-relację, to serdecznie zapraszam do mojej fotograficznej galerii. Takim właśnie ostatnim foto-akordem żegnam zimę. A teraz to już tylko czas na ... wiosnę :) Nadeszła upragniona ... wymodlona ... nieśmiała jeszcze, ale to kwestia dni. Nim się obejrzymy wybuchnie tylko sobie znanymi kolorami i zapachami.


Mama przywiozła mi wykopane z młyńskiego ogrodu i miodem pachnące śnieżyczki. Właściwie ... wcale nie wykopane, bo ziemia jest tam tak kamienista, że wykopanie z niej czegokolwiek graniczy z cudem. Wiadomo - góry. Cebulki same wychodzą na wierzch ... wystarczy je tylko pozbierać :) Niepozorny kwiatuszek ma sześć równych płatków, a każdy z nich ma żółtą plamkę wywiniętą niczym falbanka przy spódnicy tancerki. Często mylony jest z przebiśniegiem, chociaż dosyć łatwo można te dwa różne rodzaje roślin od siebie odróżnić. No i śnieżyczki rosną wyłącznie w paśmie regla (Sudety, Karpaty, Bieszczady), poza terenami górskimi w naturalnych siedliskach są bardzo rzadko spotykane  i trzeba pamiętać, że tak samo jak przebiśniegi znajdują się pod ochroną. Śnieżyczki, a właściwie śnieżycę wiosenną w niektórych regionach nazywa się białym fiołkiem - od jej łacińskiej nazwy leucojum, która pochodzi od greckich słów to leucon ich. Nie dane jest mi o tej porze roku być w Rudawach i na własne oczy zobaczyć jak niemalże cały ogród usiany jest wyłaniającymi się spod ziemi biało-zielonymi główkami. Z pewnością widok to niesamowity. Może kiedyś, gdy dzieci dorosną, a obowiązki zawodowe pozwolą ... ech, te moje marzenia i plany na przyszłość ;) Śnieżyczki zamieszkały w skrzyni na balkonie. Dołączyły do tujek i bluszczu, które - mam nadzieję - przetrwały zimowe miesiące. Jeśli się zadomowią, to co roku na przedwiośniu będą wystawiać do coraz to mocniej grzejącego słońca swoje delikatne białe płatki.


Tymczasem w całym kraju - i w górach i na nizinach - kwitnie leszczyna. Niewiele jej potrzeba, aby soki zaczęły krążyć w gałązkach. Odrobinę słońca, kilka cieplejszych dni i już są ... długie, zwisające męskie kwiaty. A żeńskie? Och, dla pań chyba jeszcze za wcześnie ;) ... są głęboko ukryte w pąkach i nie wystawiły swoich malutkich rozczochranych główek do słońca, ale ... to tylko kwestia dni :)


Pościnałam już, jeszcze zanim zdążyły obudzić się z zimowego snu, wybujałe w zeszłym roku pędy bukszpanu. Mały krzaczek gotowy jest, aby zacząć swoją wędrówkę ku upragnionemu przeze mnie kształtowi kuli. Ścięte gałązki włożyłam do wody ... może ukorzenią się i będę miała kolejne roślinki?
Wraz z nastaniem wiosny oddycham jakby głębiej ... pełniej. Tak samo jak przyroda budzę się ze snu i latam po mieszkaniu ze szmatką ... od okna do okna. Lubię, gdy słońce nie natrafia na żadną przeszkodę i bez najmniejszej trudności wdziera się w każdy kąt domu. Lubię czyste okna :) Zimą sprawa jest utrudniona. Poniżej zera praktycznie niemożliwe staje się umycie szyb, chociaż ... odrobina zimowego płynu do spryskiwaczy może zdziałać cuda ;) Teraz, gdy temperatura w dzień oscyluje koło 10 st. C ... hulaj dusza bez kontusza - jak to miał w zwyczaju mówić Władysław Syrokomla  :) Lubię ten błysk ... więc myję, czyszczę, poleruję ... Jeśli o porządkach mowa, to przede mną jeszcze postrzyżyny domowników. Mały chłopiec całą zimę "zarastał" ... żal mi jego jaśniutkich loczków - tylko dłuższe kosmyki wywijają się w nieujarzmione sprężynki, ale wiosna do czegoś zobowiązuje. Nie daj się matka ... nie wymiękaj ;) Sierściuch także czeka na wiosenną odnowę biologiczną. Z nim będzie łatwiej ... serce właścicielki tak nie boli na widok nożyczek, jak matczyne serducho :) Zmiany muszą być! Koniec, basta ... toż to wiosna przecież!

czwartek, 10 lutego 2011

Od nocy do nocy


/autor: Zbigniew Murzyn/


 Nim las
nim kłos,
nim noc dojrzeje.
Ktoś wygra los,
ktoś porzuci nas.
Nasz dom,
nasz ląd
znikinie gdzieś.
Odpłynie w dal biała wieś.
Będziemy snem, zorzą zórz,
morskim dnem i gwiazdą.

Pokochaj mnie z całych sił,
pokochaj mnie na sto lat.
Pokochaj mnie jakbyś był
tak młody, jak był dawniej świat.

Już zielenieje sad po burzy,
nim roztopimy się w podróży.
Ty kochaj mnie od nocy, do nocy, aż po noc.

Nim kłos,
nim las,
nim noc dojrzeje.
Masz jeszcze czas,
by pokochać mnie.

Bo jak to jest,
jak to tak,
że więdnie bez, cichnie ptak.
Zegary tak śpieszą się.
Biegną dnie i noce.

Pokochaj mnie, lesie mój,
kochajcie mnie, ranne mgły.
Darujcie mi biały strój.
Tak mało już nocy i dni.

Znów zielenieje sad po burzy,
nim roztopimy się w podróży.
Ty kochaj mnie od nocy, do nocy, aż po noc.

Piękne słowa Agnieszki Osieckiej, chwytająca za sercę muzyka Waldemara Kazaneckiego i wykonanie Haliny Kunickiej ... czyż może być coś piękniejszego? Pewnie, że tak ... ale w tym przypadku nie wyobrażam sobie, aby inne osoby były zaangażowane w powstanie tego utworu i nie wyobrażam sobie także innego motywu przewodniego do tego filmu ... jak dla mnie to majstersztyk - zarówno film jak i muzyka do niego napisana - cała ścieżka dźwiękowa, która się w nim znalazła. O czym mowa? Oczywiście ... "Noce i dnie" :) Ale ... najpierw była powieść. Niektórzy mówią, że nudna ... główna bohaterka wiecznie niezadowolona z życia ... jej małżonek nieprzystający do świata, z którego ona się wywodzi ... oboje niedopasowani do siebie, a jednak - zaryzykuję - kochający się nad życie. Pewnie, że Barbara ma w pamięci swoje młodzieńcze zauroczenie, ba ... pierwszą, wielką i niespełnioną miłość, która tak bardzo odznacza swoje piętno na życiu ich obojga - Barbary i Bogumiła. Ale, chyba każdy skrywa w swoim sercu tę pierwszą, niespełnioną, a przez to właśnie największą miłość. Barbara nie kochała Bogumiła wychodząc za niego za mąż, ale z biegiem dni ... z biegiem lat przywiązała się do niego, śmiem stwierdzić, że uzależniła się od swojego małżonka - w takim pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie wyobrażała sobie życia bez niego ... tak samo jak on nie wyobrażał sobie egzystencji bez niej. I jak w każdej miłości, tak i u państwa Niechciców były wzloty i upadki ... szczęśliwe chwile przeplatały się z gorzkimi wypadkami ... życiowymi tragediami. Oni temu wszystkiemu stawiali czoła. Nie poddawali się. Brnęli do przodu. I ... wraz z przeciwnościami losu pojawiła się miłość, która powoli dojrzewała, z czasem się umacniała. Trudne, ale zarazem piękne to było uczucie. Miłość nie jest prosta ... zwłaszcza ta najmocniejsza bywa wystawiana na wiele prób. Takie jej prawo ...
Maria Dąbrowska wplotła do swojej powieści zachowane w pamięci obrazy z dziecięcych i młodzieńczych lat. Wychowana koło Kalisza - przecież to powieściowy Kaliniec (pod rosyjskim zaborem tak nazywał się Kalisz) we wsi Russów - pierwowzór Serbinowa pisarka, oddała w tej powieści część siebie, część swoich myśli, garść nadziei, wiary ... w miłość, wolność jednostki, niepodległość Polski. Jakiś czas temu przeczytałam "Dzienniki Marii Dąbrowskiej" ... teraz przewracam ostatnie karty "Nocy i dni" ... ekranizację powieści mam przed oczami od namłodszych lat - ileż to razy TVP nadawała serial pod takim samym tytułem. I ... niezmiennie jestem zauroczona. Czytając powieść, od pierwszych jej stronic mam przed oczami nikogo innego jak Jadwigę Barańską i Jerzego Bińczyckiego ... nie wyobrażam sobie, aby główne role w ekranizacji powieści były powierzone innym aktorom. Może to moje skrzywienie, moja pogoń za tym co minęło, za wspomnieniami z dzieciństwa ... ale ten film oglądany ... ponad ćwierć wieku temu ... musiał wywołać na mnie duże wrażenie, skoro pozostał na zawsze w mojej pamięci. Jego bohaterowie na zawsze wryli się w wyobrażenie moich "Nocy i dni" i już tak pozostanie ... nic tego nie zmieni. Tak jak nic nie zmieni miłości Barbary i Bogumiła ...


Miłość niejedno ma imię ... i wszyscy doskonale o tym wiemy. Życie weryfikuje nasze wyobrażenie o niej. Potrafi być piękna, porywająca, taka na zabój lub ulotna jak wiatr ... nieszczęśliwa, podstępna, burzliwa, ale i urocza, niewinna, spokojna jak tafla jeziora w bezwietrzną noc i ... ta najważniejsza ... tylko nasza ... moja i Twoja ...


I obojętne jaka ta miłość tak naprawdę jest ... bez niej życie nie miałoby sensu, byłoby bez barw, nijakie. Przeżywając ją jesteśmy bogatsi, pełniejsi, odporniejsi na to, co rzuca nam los ... i ... jak to w powieści:

„Miłość (...), któż dociecze z jakich pobudek powstaje, czym wzrasta, żywi się i umiera, któż przewidzi, jakie niesie za sobą pokusy, odstępstwa i manowce, do jakich prowadzi zwycięstw i cnót. Możebne, że wielka miłość jest zawsze rezygnacją z czegoś, bez względu na to, co jej rezygnacją być każe. A czymkolwiek jest i skądkolwiek się wywodzi, nic temu nie zaprzeczy, że istnieje pomiędzy nimi dwojgiem, zagubionymi śród świata. Trzeba ją nieść, a jeśli tak wypadnie, to ją dźwigać, lub ku niej wzlatać z nizin i snuć ją przez siebie, i brać w siebie razem ze wszystkim, co ją krzywi, brudzi, czy może tylko wikła.”
cyt. Maria Dąbrowska - "Noce i dnie"

tak samo i w życiu bywa ...


Dzień miłości tuż tuż ... a więc miłości Wam kochani życzę ...

Labarnerie

środa, 9 lutego 2011

Pieczemy ciasteczka?

Na tak zadane pytanie mój mały chłopczyk zawsze odpowiada jednakowo ... pieczemy :) I nic w tym dziwnego, skoro to taka pierwszorzędna zabawa. Tym razem wypróbowaliśmy dopiero co kupione, nowe foremki ... największym powodzeniem cieszył się ... kwiatuszek - zupełnie nietypowo jak na chłopca ;) Mały znalazł swój własny sposób na wycinanie kształtów ... wbijał foremki kolejno, jedną obok drugiej i dopiero później podnosił każdą z nich i wyjmował powycinane formy na blachę. Praca poszła migiem ... mama wałkowała ciasto, a jej mały pomocnik wykonywał pozostałą pracę - tak to ja lubię :) Ciasteczka upiekły się w oka mgnieniu ... jak na ciasteczka przystało, a później była prawdziwa uczta jak u Puchatka - ciepłe mleko i chrupiące ciasteczka (takie nakrapiane wyszły, czego powodem jest mąka żytnia).















Przepis na pszenno-żytnie ciasteczka oczywiście zamieszczę w moich kulinarnych zapiskach.
Z braku wolnego czasu tylko tyle na dzisiaj, ale już wkrótce ... po feriach nowe wieści ze Starego Młyna :)

P.S. A na koniec prośba do Was Kochani ... czy ktoś z zaglądających do "Mojego wygnanka"  ma może jakieś doświadczenia związane z targiem staroci w Wałbrzychu? Podobno w każdą niedzielę miesiąca odbywa się takowy na Piaskowej Górze, a w drugą niedzielę miesiąca na wałbrzyskim rynku ... czy to prawda? Czy warto się tam wybrać? Będę wdzięczna za wszelkie informacje :)

Labarnerie

niedziela, 30 stycznia 2011

Ach ... przenieść się tam gdzie świeci słońce

To moje marzenie ... na tę chwilę ;) Na zewnątrz pochmurno non stop od ... już nawet nie zliczę tych wielu dni. Słońce o nas zapomniało? Obraziło się? Coraz bardziej zaczynam odczuwać jego brak. Siły mnie opuszczają. Akumulatory rozładowane niemal do spodu. I jak w takich warunkach wykrzesać z siebie odrobinę radości ... szczyptę zadowolenia? Pozostaje tylko znalezienie namiastki czegoś, co zastąpi słoneczne promienie. Okazuje się, że mogą to być przeróżne rzeczy ... i wcale nie trzeba daleko ich szukać. Są wokół nas ... trzeba je tylko znaleźć i ... dostosować do swoich potrzeb.
Ale zacznijmy od początku. Z czym kojarzy się słońce? Ze światłem. Z ciepłem. Z wakacjami. A jak wakacje, to i podróże. Jak podróże, to tylko z mapą i ... kompasem w dłoni. Kompas ... to róża wiatrów. Taaaak ... to jest strzał w 10-kę :) Róża wiatrów na pewno pomoże odegnać smutki pochmurnych dni. Na bank pomoże przenieść się - chociażby w myślach - w dalekie, ciepłe kraje. Miałabym na myśli na przykład Egipt, ale teraz tam tak niebezpiecznie się zrobiło. Kto by pomyślał, że kraj, który rokrocznie odwiedza tylu turystów, kraj który powinien kwitnąć i rozwijać się czerpiąc swój dochód właśnie z turystyki  popadnie w taki zamęt, w taką niepewność jutra ... że ludzie nie wytrzymają ciągłego ubożenia, zniewagi i niełaski rządzących. Egipt - dla nas Europejczyków to kraj wakacji, słońca i beztroskich dni. Dla Egipcjan - to kraj wszechobecnej, coraz bardziej panoszącej się nędzy. Jaki będzie finał tego poruszenia ludności? Czas pokaże. Jestem dobrej myśli, co jednak nie zmienia faktu, że obawiam się rosnących w siłę grup islamskich - bo właśnie z takimi środowiskami coraz bardziej utożsamiają się obywatele Egiptu ... Mam nadzieję, że demokracja także w kraju nad Nilem wygra.
Wracając do słońca i rozterek z nim związanych ... skończyliśmy na róży wiatrów, która zaprowadziła mój tok myślenia do Egiptu, ale także do ... pokoju mojego chłopczyka. Postanowiliśmy z moim M., że czas najwyższy wynieść się z sypialnią z pokoju, który w założeniu ma stać się królestwem małego chłopczyka.  W związku z nowym projektem zamiany sypialni na pokoik marzeń powstają koncepcje jego zagospodarowania i udekorowania. Mały chłopczyk, to przede wszystkim poznawanie świata - i tego najbliższego, który ma w zasięgu swojego wzroku i tego dalszego, o którym słyszy w opowiadaniach, czytanych książeczkach i oglądanych bajeczkach. Koncepcja wystroju pokoju już jest. Teraz trzeba tylko zgromadzić pasujące dekoracje i do dzieła. Tworzą się więc pomału ... na pierwszy ogień poszły zasłonki. Będą uszyte od podstaw - szaro-beżowy len z naszytym pasem jaśniejszego lnu w kolorze ecru, a na nim wyhaftowana róża wiatrów. Będzie skrzynia - prawdziwa skrzynia skarbów rodem z "Alibaby i czterdziestu rozbójników" (ulubionego opowiadania małego chłopczyka). Będzie magiczna lampa z okalającymi ją kolorowymi papierowymi łódeczkami. Będzie także stolik i krzesełko małego podróżnika ... na ścianie kontury kontynentów, a pod sufitem barwne ptaszki. Przygotowania do "wielkiej" przeprowadzki małego chłopczyka z pewnością jakiś czas potrwają ... wszystko zależy od wolnego czasu mamusi i ... budżetu tatusia ;) Łóżeczka na razie zmieniać nie będziemy, skrzynia już czeka ... jestem więc dobrej myśli :) Efekty na bieżąco będę pokazywać ... zaczynamy ... dzisiaj wspomniana róża wiatrów, od której wszystko się zaczęło - jeszcze niedokończona, ale już mi się podoba. Pozostało wyszyć litery symbolizujące strony świata, obszyć jej krawędzie i będzie gotowa do naszycia na zasłonkę. Aby sobie choć trochę pomóc w wyszywaniu na nierówno tkanym lnie, do materiału przyfastrygowałam najpierw odpowiedni kawałek kanwy o dość dużych oczkach ... powstające krzyżyki były jednakowej wielkości i zostały wyszyte w równych rzędach. Po zmoczeniu gotowej pracy nitki kanwy można z łatwością wyciągnąć spod haftu (już to przerabiałam podczas wyszywania korony na poszewce - metoda sprawdziła się w 100% - tutaj można zobaczyć efekt).




Dzisiaj jedynie zajawka tego, co jest w fazie przygotowań, ale to nie koniec inspiracji różą wiatrów. Jeśli mówię o podróżach, to nie może także zabraknąć aromatów i smaków z nimi związanych. Zapach i smak przygotowywanych potraw tworzą w ogromnej mierze ... przyprawy. Moje do tej pory spoczywały sobie w zakręcanych słoiczkach i każdy z nich musiałam wyciągać po kolei, aby natrafić na tę przyprawę, której właśnie potrzebuję. Teraz mam ułatwione zadanie ... wszystkie zapachy są już na wyciągnięcie ręki. Tylko odkręcać i doprawiać potrawy ... przyprawy świata już zawsze będą w zasięgu rąk. Do powstania etykietek przyczynił się właśnie symbol róży wiatrów - na co dzień przypominają mi o odbytych podróżach oraz smakach tych dalekich, ale także i bliskich nam krajów.








Etykietki, aby zbyt szybko się nie niszczyły, wymagają polakierowania bezbarwnym lakierem lub naklejenia na nie wyciętych kółek z samoprzylepnej przezroczystej folii - ja zastosuję ten drugi sposób.
Troszkę cieplej zrobiło się za sprawą róży wiatrów? To jeszcze dołożę do pieca ;) Co sprawia, że nasze szare dni stają się jaśniejsze i przyjemniejsze? Dla mnie są to na pewno chwile spędzone w kuchni ... ostatnio piekarnik pracuje na najwyższych obrotach. I dziwną prawidłowość zauważyłam ... im więcej puchmurnych dni tym więcej piekę różnych pyszności. Ale kto mógłby oprzeć się takim słonecznym, jeszcze gorącym drożdżowym bułeczkom? Upieczone na rumiano, z pyszną kruszonką na wierzchu. Do tego szklanica ciepłego mleka i łyżeczka, a raczej kilka łyżeczek ;) śliwkowych powideł doprawionych cynamonem. Niebo w gębie i słońce na twarzy murowane :) Przepisy zaczerpnęłam, jak wiele z moich kuchennych faworytów, z bloga niezastąpionej Liski ... to kopalnia smakowitych przepisów - kto jeszcze nie zna, temu polecam tę stronkę :) Przepisy na drożdżóweczki oczywiście kopiuję do swojego kuchennego notesu i z pewnością jeszcze nie raz i nie dwa bułeczki te będą królowały na naszym stole. Upieczone były wieczorem, pałaszowane jeszcze gorące ... na drugi dzień równie smaczne ... cóż w tym dziwnego, że tego następnego właśnie dnia w godzinach wczesnowieczornych pozostało po nich jedynie słodkie wspomnienie :)






I jak? Odrobinę słońca udało się chwycić? Chociaż malutki złocisty promyk rozjaśnił smutne twarze? Jeśli tak, to zadanie na dzisiaj wykonane :) ... to taka moja osobista namiastka upalnych dni i okruchy wakacyjnych wypraw.

Labarnerie

czwartek, 13 stycznia 2011

Płatki śniegu lecą w dół (a raczej leciały) ... i na poduchy moje też :)

Od czego zacząć pierwszy post w Nowym Roku? Trochę późno jak na pierwszy noworoczny wpis, ale lepiej późno niż ... później :) Tak więc może zacznę od podziękowań? A te należą się Wam ... tym wszystkim, którzy do "Mojego wygnanka" zaglądacie i zostawiacie ślad swojej bytności - bądź w formie komentarzy, bądź też poprzez maile. Miło mi niezmiernie, że to co robię, piszę, pokazuję kogoś obchodzi ... że może ktoś z zaglądających do mnie gości czerpie z tych wizyt choćby niewielką przyjemność - bardzo chciałabym, żeby tak właśnie było :) Cieszy mnie to przeogromnie, bo czymże byłby blog ... nie tylko mój, ale w ogóle blogowy świat, gdyby nie było czytających i podglądających ... Tak sobie przeglądałam ostatnio moje wpisy od tego najświeższego do najstarszego - za trzy miesiące to będzie już dwa lata mojej przygody z blogspotem - i ... nawet jestem zadowolona z tego co zobaczyłam, co sobie przypomniałam, bo pamięć ludzka jest ułomna ... a ten blog pozwala mi niezapomnieć ... I to jest w tym wszystkim najważniejsze ... uchronić od zapomnienia ... Dziękuję za Waszą pamięć i miłe słowa, które do mnie docierały przez ten cały okres mojego blogowania - chociaż krytyka także jest mile widziana, bo to ona hartuje nasze dusze - wierzę, że właśnie rozpoczęty 2011 rok także będzie pod tym względem nie gorszy niż dwa poprzednie :) Mam nadzieję, że nie zanudzam Was moimi wpisami. Staram się, aby były atrakcyjne zarówno dla mnie - ku pamięci, ale także dla moich gości - może stało się i tak, że ktoś z Was zainspirował się tym czy owym podczas wizyty w "Moim wygnanku". Jeśli mogę sobie czegoś w tym Nowym Roku życzyć, to życzę sobie takich wspaniałych gości jak dotychczas i zachęcam tych, którzy może przez przypadek na mój blog trafili, aby zostali chwilkę dłużej ... marzę o tym, żeby wiele z Was poznać osobiście ... zobaczymy, może uda się to w tym roku zrealizować ... :)

**************

Ponieważ jeszcze sprzed świąt mam twórczego lenia, więc handmadowo nic szczególnego do pokazania nie posiadam. Wykpię się tymczasem rudawskimi kadrami. Wiele ich nie ma, bo i pogoda nie dopisała na wędrówki - mróz około 10 st. C, przy tym spory wiatr zniechęcały do wychodzenia za próg domowego ciepełka. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie wyciągnęła moich panów na zimową tułaczkę :) Za to po powrocie ze spaceru świąteczne smakołyki migiem znikały ze stołu. Zdjęcia są w naturalnych szaro-białych kolorach ... z kapką czerwieni na sam koniec. Taka pora roku - nareszcie białe święta Bożego Narodzenia ... tylko słoneczka brakowało ...




















Ale żeby nie było, że tak na maksa mnie ta niemoc twórcza opanowała, pochwalę się moimi - nareszcie skończonymi - zimowymi poduchami. "Na zdjęciach powyżej pada śnieg ... generalnie od półtora miesiąca z hakiem pada prawie non stop, to i na poduszki także śnieżynki zleciały :)" - ten tekst napisałam już jakiś czas temu, bo bieżący post powstaje już ponad tydzień ... prawie dwa i niestety stwierdzenie to zdążyło się "nieznacznie" :) zdewaluować - śnieg stopniał, pozostały góry czarnego pośniegowego błota, z nieba siąpi deszcz, jest szaro i ponuro. Ale poduszki skończone ... będą czekały na ponowne opady śniegu, bo Pani Zima nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa ...








Poszewki kupiłam gotowe za kilka złotych w jednym z sieciowych sklepów - grubo tkany len doskonale nadał się do wyszycia na nim gwiazdkowego wzoru. Oczywiście królują krzyżyki, bo inny rodzaj haftu jest mi, póki co, nieznany :) Dodatkowo ozdobiłam poszewki taśmą z ząbkami. Efekt sami oceńcie ... :)
I jeszcze na koniec świeżynka ... dzisiaj przyniesiona z kiosku - najnowszy numer "Werandy", a w nim jak zwykle same cudeńka ... piękne wnętrza, a wśród nich te, które najbardziej mnie urzekły ... popatrzcie sami ...



 
... to prowansalskie poddasze w Kazimierzu nad Wisłą. Pokazuję tylko kilka zdjęć - to taka zachęta, abyście moi drodzy goście zajrzeli do lutowego wydania "Werandy". Ale ... kogo ja namawiam, przecież my wszystkie jak jeden mąż ;) uwielbiamy przeglądać tego typu magazyny wnętrzarskie. Ja to robię wciąż i na nowo ... wertuję kartki tych świeżo kupionych, ale też tych już po wielokroć przejrzanych. Zbieram je z umiłowaniem i gromadzę hurtem niemalże ... tylko dlaczego miejsca w moim mieszkanku wciąż tak mało?

I na koniec coś naprawdę najważniejszego, czym pragnę się z Wami podzielić. Znacie blog Jolanny? ... Pewnie, że tak - kto go nie zna :) A więc z pewnością zauważyliście, że do kilku dzisiejszych zdjęć pozowała przeurocza, moja własna kamieniczka. Domkami Jolci zachwycałam się od zawsze ... zresztą  cały blog tej niezwykłej dziewczyny, to cudne miejsce, do którego zaglądam od samego początku jak tylko powstał. I kibicuję jej ogromnie, bo talent ma dziewczyna jak mało kto :) Te domki chodziły za mną już od dawna i w końcu, gdy zobaczyłam ten, to wiedziałam, że muszę go mieć ... moja własna kamieniczka :) Jeszcze raz dziękuję Joluś :)
Tym optymistycznym stwierdzeniem żegnam się z Wami Kochani i zapraszam do zostawiania śladów Waszych odwiedzin u mnie, bowiem z blogowych statystyk wynika, że stronkę tę dziennie odwiedza  pokaźna liczba internautów ... zachęcam zatem do ujawnienia się tych, którzy do tej pory może nie mieli odwagi ... z miłą chęcią Was poznam :)

Labarnerie