jjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjj

środa, 8 września 2010

Może ktoś zagłosuje?

Postanowiłam wziąć udział w werandowych konkursach fotograficznych. Wysłałam swoje dwa zdjęcia. Jedno pt. "Ależ gorąco i magicznie ... było :)" zgłosiłam na konkurs "Lato w ogrodzie".


Jeśli komuś z zaglądających na "Moje wygnanko" podoba się to zdjęcie, to zapraszam do zagłosowania na nie :) (jedynie do jutra, tj. do dnia 9 września). Wystarczy kliknąć tutaj, a automatycznie zostaniecie przeniesieni na konkursową stronę Werandy. Zgodnie z nowymi zasadami brania udziału w konkursach oraz głosowania na zgłoszone zdjęcia trzeba się zarejestrować, ale trwa to tylko chwilkę, więc serdecznie zapraszam :)
Drugie zdjęcie to mój "Taniec z wiatrem" wysłany na konkurs "Romantyczna pocztówka z wakacji".


Na to zdjęcie można zagłosować do dnia 15 września klikając tutaj :) Jeśli ktoś ma ochotę to z całego mego serducha  zapraszam :)
A jeśli macie ochotę obejrzeć jeszcze kilka takich "magicznych" fotek to zapraszam na swoją stronę "Przez szkiełko i oko". Na blogu fotograficznym zamieszczam zdecydowanie mniej zdjęć, ale za to są to inne fotki niż te, które pokazuję na "Moim wygnanku". Zapraszam więc do oglądania i wydawania opinii :)

Pozdrawiam

wtorek, 7 września 2010

Grzybobranie i na sianie

W mglisty i dżdżysty poranek zabrałam Was na spacer wśród kłosów zbóż, a dzisiaj proponuję buszowanie na sianie :) Kto chętny tego serdecznie zapraszam ...
Sierpniowy dzień był w "kratkę". Ogromne ciemne chmurzyska przewalały się nisko nad ziemią. Na ułamki sekund wychodziły zza nich ostro świecące promienie słońca. Dzięki takiemu spektaklowi "światło-cień" był to niezwykle malowniczy dzień. Postanowiliśmy się wybrać do pobliskiego lasu na grzybobranie. Nie za zimno, mokro - zbiór powinien być udany. Idąc wiejską piaszczystą drogą minęliśmy nasz stereńki kościółek,


po czym po dosłownie kilku krokach wspięliśmy się na leśną skarpę, by trawersując po nie za stromym zboczu wypatrywać brązowych, zamszowych w dotyku kapeluszy. Ukrywanie się wśród zarośli, wysokiej do kolan trawy i mokrej leśnej ściółki mają borowiki opanowane do perfekcji. Nic to jednak, i tak co chwilę dało się słyszeć uradowany głosik córy - "mam, mam!" oraz wesoły pisk synka - "ten jest mój, ja wrzucę do koszyka, ja!" Pośród takich okrzyków, mając wzrok wytężony do granic możliwości, nim się obejrzeliśmy,  obeszliśmy nasze zbocze dookoła. Mniej więcej w połowie drogi ukazała się naszym oczom polana, a na niej synek wypatrzył skoszone i zwinięte w wielkie rulony siano. Siano ... to jego ulubiony, podczas tegorocznego lata, element krajobrazu. Gdy jechaliśmy na jakąkolwiek wycieczkę co chwilę wołał: "siano, siano!" Mniej go interesowały pasące się na łąkach krowy, konie, kozy  i owce, a niezwykle żywo reagował na ... siano :) Takiej więc okazji nie mogliśmy przegapić. Położona przepięknie pośród zielonych pagórków łąka ze skoszonym sianem, dookoła żywej duszy nie uświadczysz, więc na co czekać? Chajda z górki wprost na wielki rulon!






Pierwszy z brzegu zwinięty ciasno walec wyschłej trawy był nasz :) A więc do dzieła. Aparat w dłoń i cyk, cyk ... takie wyszły zdjęcia:




























Pa, pa siano. Do zobaczenia następnym razem.




Żeby nie być gołosłowną to pokażę także zdjęcia naszego zbioru. Co prawda w koszyku widać dopiero początek naszej wyprawy do lasu (trzy grzyby i pół sporego kosza już się wypełniło) ... im dalej w las tym było więcej i więcej takich zamszowych główek.




Półtorej do dwóch godzin takiego spaceru po leśnych bezdrożach zawsze obfitowało w pełne kosze grzybów. Suszyliśmy i suszyliśmy je dzień w dzień ... aż wyszedł nam pokaźnych rozmiarów worek suszonych grzybów ... waga pokazała ponad 2 kilogramy :) Oj, będzie i grzybowa na tegoroczną Wigilię Bożego Narodzenia i uszka z grzybami i kapusta ... też z grzybami ... i jeszcze rodzina swoją porcję dostanie ... a i do niedzielnego rosołu jeden wrzucony kapelusz nie zaszkodzi ... Jaki zapach z tego wora się po kuchni rozchodzi. Mocny, dymny a przy tym niesłychanie przyjemny :) Muszę sobie tylko poszyć jakieś klimatyczne woreczki i ozdobić je napisami lub haftem ... mam już pomysł, teraz tylko trochę czasu mi potrzeba na jego realizację.




Na koniec leśnej wędrówki taki oto widoczek rozpościera się przed moimi i Waszymi oczami :)


 Już teraz serdecznie wszystkich zapraszam na następny wspólny wypad za próg Starego Młyna.

poniedziałek, 6 września 2010

Magiczny poranek

Kilka wieściszowickich migawek uchwyconych w pewien lipcowy dzień ... tak samo dżdżysty i mglisty jak ten dzisiejszy - z jednym wyjątkiem - jeszcze się łany zbóż zieleniły na polach a ich kłosy dopiero z wolna przybierały płowy odcień złota. Jakże bym chciała mieć takie widoki na co dzień. Wystarczyło wyjść za próg domu, aby tuż, tuż, na wyciągnięcie ręki mieć przed oczami zielone pagórki i bujne lasy spowite mgłą. Z szaro-mlecznego nieba  spadały na ziemię lekkie kropelki prawdziwie letniego deszczu, a z rozgrzanej ziemi podnosiły się malownicze dymy mgieł. Powietrze pachniało ... ach jak pachniało! Niezwykle mocno i na przekór pogodzie o wiele przyjemniej niż w słoneczne dni. Rozpalona "wczorajszym" słońcem i zmoczona "dzisiejszym" deszczem ziemia oraz wszędobylskie wilgotne zeschłe liście oblepiające kołderką rosnące w szalonym tempie borowiki drażniły z niezwykłą siłą moje nozdrza. Spacer w taki dzień dostarcza niesamowitych wrażeń - zarówno dla oczu, dla nosa, jak i dla uszu ... bo otaczające dźwięki są zgoła różne od tych, kiedy promienie słońca ogrzewają wszystko dookoła. Tego dnia słychać było tylko ... ciszę. Przepowiadające deszcz jaskółki nie zdążyły wraz ze wstającym świtem wylecieć ze swoich kryjówek, dzięcioł gdzieś się zaszył i postanowił, póki co, nie pracować ... tak samo jak drwale, których niekiedy było słychać, jak wyżej w górach warczeli swoimi wielkimi piłami. Rodzina rudzików nie skakała jak co rano z gałęzi na gałąź i nie słychać było ich wesołego świergotu. Cisza ... ale jaka! Przesycona wilgotnym stojącym w bezruchu powietrzem, ale nie dusznym, ciasnym, a właśnie rześkim, szeroko otwartym na otaczający ją krajobraz. Ale, coż tu więcej można napisać? Może zdjęcia, choć w małym ułamku, oddadzą magiczną atmosferę tamtego poranka?


























środa, 1 września 2010

W czym problem?

Cholera!
Nigdy nie miałam problemów z ortografią. A tu masz Ci los! Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. Niespodzianie. Znienacka. Chyba nawet nęka mnie już tak od kilku lat ... Taaak ... ma to jakiś związek z ciążą i urodzeniem mojego młodszego potomka. Na pewno! Właśnie wtedy, gdy ten mały szkrab wychynął na świat pojawiły się pierwsze wątpliwości. Piszę nowego posta, czy list i ciągle pytam mojej nastolatki „jak to się pisze?” Teraz też: „wyhynął” czy „wychynął”? A ona patrzy tylko na mnie i się uśmiecha. Nie mówi już nic. A ja w rozterce. Pozostaje mi jedynie wziąć do ręki słownik ortograficzny, który stał się moją codzienną lekturą, nieodzowną książką, bez której niestety ani rusz. A przecież nigdy nie miałam kłopotów z pisownią. Nawet jeśli takowe bywały, to na skrawku papieru pisałam: „z nienadzka” i „znienacka” i już wszystko było jasne. Jeden rzut oka na oba wyrazy i nieomylnie wiedziałam ..., ba byłam pewna, która pisownia jest poprawna. A teraz? Piszę dwie wersje, a nawet i trzy, a bywa, że cztery przy „trudniejszych” wyrazach ... i co? I nic. Ni h ... a! Przepraszam za wyrażenie, ale właśnie takie słowa cisną mi się na usta. Zaczęłam się martwić, że to może tak z wiekiem przychodzi. Że może z upływem czasu każdego tak dopada. Ale co to za wiek?! Przecież czuję się jednako jak moja nastolatka. Nooo, może przesadziłam odrobinę, bo problemy to jednak miewam „nieco” inne niż ona. Jednak ... na pewno nie jestem starsza niż przeciętna „20-tka” :) Nic to ... inni jednak tak nie mają, więc to chyba nie jest objaw upływających, następujących po sobie kolejno dni i nocy. Może więc to COŚ innego? Może, na przykład objaw jakiejś choroby? Alzhaimer przychodzi mi na myśl. Wiadomo, że to podstępna choroba i często dopada ludzi w sile wieku. Ani już młodych, ani jeszcze starych. Pfu ... A kysz ...
Mówi się, i to powszechna szczera prawda, że ludzi oczytanych taka dolegliwość nie dopada. A przecież ja czytam na potęgę. Ogromne ilości zadrukowanych kartek papieru przemykają przed moimi oczami. I to przede wszystkim od chwili kiedy mój szkrab się urodził. Fakt, najwięcej czytam późnymi wieczorami, także nocami, gdy ledwo słyszalny szmer mnie obudzi i nie pozwala od razu zasnąć. Ale jednak połykam książkę za książką ... jak nigdy w życiu. Przed urlopem wychowawczym, który pomału, ale nieprzerwalnie dobiega do końca tyle pisałam. Nigdy nie miałam ortograficznych dylematów. Pisma urzędowe, notatki służbowe, sprawozdania, protokoły - jak to w pracy ... praktycznie bez przerwy stukałam w klawiaturę komputera. Byłam z nią bardzo zżyta, a i literki na klawiszach nigdy mnie nie zawiodły (od razu uprzedzam domysły ... sprawdzanie pisowni w Wordzie zawsze miałam wyłączone, aby mnie w końcu nie ogłupiło i nie dopadło to, co niestety dopadło). Nawet mój Szef podpytywał mnie czasem „jak to się pisze?” Ale on cierpi podobno na dysleksję – tak mówił –więc jemu wolno, a ja nigdy wcześniej tego typu rozterek nie miałam. Więc skąd? Dlaczego? Czyżby to jednak ciąża i macierzyństwo tak ogłupiało?
Cholera!

Po wakacyjnej przerwie witam wszystkich moich czytelników ... i tych wiernych co i rusz się ujawniają i tych cicho podczytujących. To dla Was, tak na przystawkę, wakacyjna fotka ... małe preludium tego, co jeszcze tu u mnie pojawiać się będzie.
 
 
Pozdrawiam