jjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjj

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gdzie kucharek sześć .... Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą gdzie kucharek sześć .... Pokaż wszystkie posty

środa, 18 maja 2011

Nie lubię żółtego

Miałam kiedyś w pracy koleżankę, która uwielbiała słoneczny odcień żółtego koloru. Nie wiem jak tam w domu, czy też królował, ale w jej ubiorze był stale - tak mi się zdawało ;) Śliczna brunetka z naturalnie opaloną skórą w towarzystwie tej barwy faktycznie wyglądała bajecznie, niezwykle świeżo i ... mega słonecznie. Z uśmiechniętą buzią przychodziła co dzień do pracy i roztaczała światło dookoła siebie. To było zjawisko. Mimo, że podobała mi się ogromnie w tych żółciach, to ja sama za tym kolorem nigdy nie przepadałam. Nie uważałam i nadal nie uważam go w wystroju moich czterech kątów, o ubiorze nie wspominając. Ale jak to dziwnie jest na tym świecie, że to za czym się nie przepada potrafi także zachwycić ... Począwszy od pierwszych promieni wiosennego słońca - tak lubię wygrzewać się w jego cieple i przy każdej sposobności wystawiać nos w jego stronę - poprzez żółto kwitnącą forsycję - generalnie nie lubię tego krzewu, ale wczesną wiosną, gdy jeszcze wiele roślin jest uśpionych to właśnie ona rozpromienia nasze dni i jest świadectwem na to, że cieplejszy wiatr w końcu zawitał w nasze strony - aż po wspomnienie tej koleżanki sprzed lat odzianej w słońce ... To mnie niezmiennie, od zawsze zachwyca.
Ale żółtego to ja nie lubię ...
Natura jest przewrotna, bo podtyka mi co i rusz pod nos tę barwę. Czyż może być coś cieplejszego, a raczej bardziej gorącego od mocno zaparzonej herbaty z plasterkiem cytryny w kubku, koniecznie ze skórką - ten żółty krążek sprawia, że nie tylko nasze wnętrze fizyczne, ale i nasz umysł - to, co ulotne rozgrzewa się ... gorąc dla ust i przyjemne ciepło dla oczu - wtedy, bez względu na porę roku, zaczynam marzyć, wspominać ciepłe letnie dni. Wracam myślami do miłych chwil ...
Ale żółtego to ja nie lubię ...
A wiosenne zbiory płatków mniszka lekarskiego? Czyż nie radują? Sama nie wiem, czy bardziej cieszy mnie wtedy wolno zapełniający się słój złotych płatków, czy nadzieja na kromkę świeżej bułki z własnej roboty miodkiem.
Ale żółtego to ja nie lubię ...
Albo dzbanek lemoniady w upalne dni ... potrafi orzeźwić jak nic innego. Źródlana zimna woda z dodatkiem łyżki miodu, cytrynowego soku, ubrana w listki mięty i plasterki cytryny - usiąść na balkonie ze szklanką słonecznego płynu i zatopić się w lekturze ciekawej książki - to lubię :)
Ale żółtego? ... to ja nie lubię ...
I tak jest na każdym kroku. Zdarza mi się często zachodzić do ulubionego "Kopciuszka". Szperam i wyszukuję nietuzinkowe rzeczy. Te żółte oczywiście pomijam na wstępie. Nawet nie patrzę w ich stronę, bo żółtego to ja nie lubię ... Ale jak to się stało, że ostatnio wróciłam z takiego szperania z lnianą spódniczką w słoneczne pasy? Przewrotność natury ... mojej własnej estetyki. Cóż ... niezbadane są wyroki boskie ;)
Ale żółtego to ja nie lubię ...

aa

a

aaa1

Ostatnio surfowałam w sieci w poszukiwaniu szkółki drzew iglastych - tak żeby było tanio, bo w Starym Młynie czas najwyższy stworzyć jakiś żywopłot dookoła ogrodzenia - a jest trochę tych metrów do obsadzenia. Wybór padł na świerk - zimozielone drzewka, przycinane jak już urosną do pożądanych rozmiarów stworzą barierę nie do przebycia dla wszędobylskich oczu sąsiadów ... mili są, nie powiem, ale prywatności nigdy za wiele. I wiecie, na co się natknęłam podczas tych poszukiwań? Na biało kwitnącą forsycję :) Pojęcia nie miałam, że ten "nielubiany" przeze mnie krzew występuje w najpiękniejszym z kolorów. Koniecznie muszę kupić choć jeden krzaczek ... a wiosnę przyszłego roku powita forsycjowa biel ... jak to brzmi ... biel ... bo żółtego to ja przecież nie lubię ;)

P.S.
Dziękuję za wszystkie życzenia wielkanocne, które do mnie dotarły - z wielkim opóźnieniem, ale jednak ;) ... lepiej późno niż wcale :) oraz za przychylne opinie o pokoju, który powstaje - piszecie, że podoba Wam się realizacja moich pomysłów na pokoik małego globtrotera - nie zamknie się on w klimacie tylko i wyłącznie  marynistycznym, do czego skłaniałby post temu poświęcony ... ogólnie tematyka będzie podróżnicza, a podróżuje się morzem, lądem i w przestworzach, czyż nie? :) ... i taki też będzie ten pokoik. Nie obędzie się także bez elementów nieco ...sportowych - sporty iście chłopięce w retro stylu będą miały tutaj swoje 5 minut :) To wszystko już wkrótce ... zapraszam ...

wtorek, 5 kwietnia 2011

Kto nie lubi pierogów?

Pojęcia nia mam. Nie znam nikogo takiego. Sama jestem smakoszem kluch rozmaitych i mogłabym zajadać się nimi bez przerwy. Moi domownicy także ... każdy ma swoje ulubione. Pierogi zajmują w naszym codziennym jadłospisie wyróżnione miejsce. Warunek - muszą być zrobione własnoręcznie ... żadnych gotowców - nie ufam im ;) Zacznijmy od najmłodszego członka rodziny - tradycyjne ruskie, z przewagą sera nad ziemniakami, z uprażoną cebulką - te są jego ulubionymi. Teraz kolej na jego siostrę - ona preferuje pierogi na słodko, z białym serem, polane śmietanką lub musem ze świeżych sezonowych owoców - truskawki są jej ulubionym dodatkiem. Szanowny małżonek - znowu żadnych rewelacji - z mięsem lub kiszoną kapustą i suszonymi grzybami stanowią jego priorytety - jeśli chodzi o pierogi oczywiście ;). A ja? No, cóż ... ja uwielbiam kombinacje i eksperymenty. Dzisiaj postanowiłam połączyć naszą rodzimą tradycję z odrobiną południowych smaków. Zaopatrzona ostatnio w świeże zioła, które bujnie rosną na kuchennym blacie dorzucam je niemal do wszystkiego. Wiadomo, na przednówku nasza dieta jest uboga w witaminy i trzeba ich dostarczać jak tylko się da i kiedy się da. Więc siekam i sypię do zup i sałatek ... całe listki wkładam do kanapek. Pomyślałam ... pierogi ... czemu nie? Miały być z mięsem więc nic prostszego. Do części ugotowanego i zmielonego mięsa dodałam posiekaną natkę pietruszki - sporo ... i już. Oj, jak zyskują na smaku, a ciągle są tymi tradycyjnymi i rodzina będzie na pewno usatysfakcjonowana. Pozostałe zrobiłam w bardziej południowym stylu. Mięsko połączyłam z posiekanymi, a wcześniej podpieczonymi w piekarniku pomidorkami (myślę, że suszone pomidory jeszcze lepiej by się sprawdziły) i bazylią - świeżą oczywiście, bo suszona ma zupełnie inny smak ... i zapach - tylko świeża pachnie słońcem z południa Francji lub z Włoch ...  I wiecie co? One wyszły wyśmienite :) To będą moje ulubione domowe pierogi ... smakują wakacjami sprzed lat - co prawda nie na południu, lecz na północno-zachodnim wybrzeżu Francji, ale lato było tak upalne, a turystów nie aż taki ogrom jak na południu kraju, że wspominam je ... czule, z łezką w oku ... chciałabym się tam przenieść już, teraz ... natychmiast ...

b

aa

Jeśli już o zapachach mowa, to ... muszę się czymś z Wami podzielić. Znacie twórczość niejakiego Rosenbauma ... Dawida Rosenbauma? Pięknie pisze o tym, jak pachną jego wspomnienia, jaki kolor mają ukryte w zakamarkach jego duszy minione dni ... i to wcale nie muszą być bardzo zamierzchłe czasy .. toż to młody człowiek, jak ja albo Ty :) Swoje ulubione (pomijając te wnętrzarskie of course) czasopismo "Bluszcz" zawsze zaczynam czytać od opowiadań Dawida R. ;) Ta lektura daje mi zawsze kopa do działania, sprawia, że świat wydaje się ciekawszy, bardziej kolorowy, z milionem woni w eterze. Właśnie wyszła jego pierwsza książka ... "Zapachy miast". Tytuł mówi sam za siebie. Muszę ją mieć na stoliku przy łóżku i czytać stronę po stronie co wieczór przed zaśnięciem ... mocno aromatyczne sny gwarantowane :) A tak na marginesie ... wolałam "Bluszcza" pod redakcją Joanny Laprus-Mikulskiej niż Pana Bryndala. Wraz z początkiem jego rządów w redakcji, miesięcznik stracił - jak dla mnie - swój przedwojenny czar, który poprzedniej naczelnej tak trafnie udało się wskrzesić i z wyczuciem przenieść w nasze obecne czasy. Szata graficzna ... to niestety już nie To. Piękne okładki poszły w zapomnienie ... tylko czekam i zarazem boję się kiedy przedruki ze starego Bluszcza zostaną bezpowrotnie wyrzucone z kart czasopisma. Obym się myliła ... To pismo powstało na bazie tego sprzed lat ... sprzed przełomu wieków XIX i XX i rada byłabym, aby wypracowane wtedy i wskrzeszone przed trzema laty pismo zachowało swój niepowtarzalny charakter. No, cóż ... wpływu na to nie mam żadnego ... artykuły, felietony, opowiadania ... niby nadal wciągają, ale brakuje tej przysłowiowej kropki nad i ... szkoda, wielka szkoda ...

d

ee

A jaki zapach mają Wasze dni ... choćby dzisiejszy? Mój pachniał poranną kawą inką z mlekiem, prawdziwym kakao dla małego chłopca, twarożkiem ze szczypiorkiem, zieloną herbatą Elizabeth Arden, listem - prawdziwym listem :) przyniesionym przez listonosza, bazylią i pieczonymi pomidorami, masłem aromatyzowanym czosnkiem, pomarańczowymi tulipanami, które tak pięknie rozwinęły się w wazonie, ciągle spieszącą się gdzieś nastolatką z rozwianymi włosami zupełnie nie mającą poczucia czasu, zadrukowanymi stronicami "Bluszcza" ... szkoda, że nie mam żadnego numeru sprzed lat ... czym jeszcze pachniał? ... prawdziwie wiosennym wiatrem i słońcem we włosach chłopca i ... mężem wracającym z pracy :) A to jeszcze nie koniec dnia ... :)

środa, 9 lutego 2011

Pieczemy ciasteczka?

Na tak zadane pytanie mój mały chłopczyk zawsze odpowiada jednakowo ... pieczemy :) I nic w tym dziwnego, skoro to taka pierwszorzędna zabawa. Tym razem wypróbowaliśmy dopiero co kupione, nowe foremki ... największym powodzeniem cieszył się ... kwiatuszek - zupełnie nietypowo jak na chłopca ;) Mały znalazł swój własny sposób na wycinanie kształtów ... wbijał foremki kolejno, jedną obok drugiej i dopiero później podnosił każdą z nich i wyjmował powycinane formy na blachę. Praca poszła migiem ... mama wałkowała ciasto, a jej mały pomocnik wykonywał pozostałą pracę - tak to ja lubię :) Ciasteczka upiekły się w oka mgnieniu ... jak na ciasteczka przystało, a później była prawdziwa uczta jak u Puchatka - ciepłe mleko i chrupiące ciasteczka (takie nakrapiane wyszły, czego powodem jest mąka żytnia).















Przepis na pszenno-żytnie ciasteczka oczywiście zamieszczę w moich kulinarnych zapiskach.
Z braku wolnego czasu tylko tyle na dzisiaj, ale już wkrótce ... po feriach nowe wieści ze Starego Młyna :)

P.S. A na koniec prośba do Was Kochani ... czy ktoś z zaglądających do "Mojego wygnanka"  ma może jakieś doświadczenia związane z targiem staroci w Wałbrzychu? Podobno w każdą niedzielę miesiąca odbywa się takowy na Piaskowej Górze, a w drugą niedzielę miesiąca na wałbrzyskim rynku ... czy to prawda? Czy warto się tam wybrać? Będę wdzięczna za wszelkie informacje :)

Labarnerie

niedziela, 30 stycznia 2011

Ach ... przenieść się tam gdzie świeci słońce

To moje marzenie ... na tę chwilę ;) Na zewnątrz pochmurno non stop od ... już nawet nie zliczę tych wielu dni. Słońce o nas zapomniało? Obraziło się? Coraz bardziej zaczynam odczuwać jego brak. Siły mnie opuszczają. Akumulatory rozładowane niemal do spodu. I jak w takich warunkach wykrzesać z siebie odrobinę radości ... szczyptę zadowolenia? Pozostaje tylko znalezienie namiastki czegoś, co zastąpi słoneczne promienie. Okazuje się, że mogą to być przeróżne rzeczy ... i wcale nie trzeba daleko ich szukać. Są wokół nas ... trzeba je tylko znaleźć i ... dostosować do swoich potrzeb.
Ale zacznijmy od początku. Z czym kojarzy się słońce? Ze światłem. Z ciepłem. Z wakacjami. A jak wakacje, to i podróże. Jak podróże, to tylko z mapą i ... kompasem w dłoni. Kompas ... to róża wiatrów. Taaaak ... to jest strzał w 10-kę :) Róża wiatrów na pewno pomoże odegnać smutki pochmurnych dni. Na bank pomoże przenieść się - chociażby w myślach - w dalekie, ciepłe kraje. Miałabym na myśli na przykład Egipt, ale teraz tam tak niebezpiecznie się zrobiło. Kto by pomyślał, że kraj, który rokrocznie odwiedza tylu turystów, kraj który powinien kwitnąć i rozwijać się czerpiąc swój dochód właśnie z turystyki  popadnie w taki zamęt, w taką niepewność jutra ... że ludzie nie wytrzymają ciągłego ubożenia, zniewagi i niełaski rządzących. Egipt - dla nas Europejczyków to kraj wakacji, słońca i beztroskich dni. Dla Egipcjan - to kraj wszechobecnej, coraz bardziej panoszącej się nędzy. Jaki będzie finał tego poruszenia ludności? Czas pokaże. Jestem dobrej myśli, co jednak nie zmienia faktu, że obawiam się rosnących w siłę grup islamskich - bo właśnie z takimi środowiskami coraz bardziej utożsamiają się obywatele Egiptu ... Mam nadzieję, że demokracja także w kraju nad Nilem wygra.
Wracając do słońca i rozterek z nim związanych ... skończyliśmy na róży wiatrów, która zaprowadziła mój tok myślenia do Egiptu, ale także do ... pokoju mojego chłopczyka. Postanowiliśmy z moim M., że czas najwyższy wynieść się z sypialnią z pokoju, który w założeniu ma stać się królestwem małego chłopczyka.  W związku z nowym projektem zamiany sypialni na pokoik marzeń powstają koncepcje jego zagospodarowania i udekorowania. Mały chłopczyk, to przede wszystkim poznawanie świata - i tego najbliższego, który ma w zasięgu swojego wzroku i tego dalszego, o którym słyszy w opowiadaniach, czytanych książeczkach i oglądanych bajeczkach. Koncepcja wystroju pokoju już jest. Teraz trzeba tylko zgromadzić pasujące dekoracje i do dzieła. Tworzą się więc pomału ... na pierwszy ogień poszły zasłonki. Będą uszyte od podstaw - szaro-beżowy len z naszytym pasem jaśniejszego lnu w kolorze ecru, a na nim wyhaftowana róża wiatrów. Będzie skrzynia - prawdziwa skrzynia skarbów rodem z "Alibaby i czterdziestu rozbójników" (ulubionego opowiadania małego chłopczyka). Będzie magiczna lampa z okalającymi ją kolorowymi papierowymi łódeczkami. Będzie także stolik i krzesełko małego podróżnika ... na ścianie kontury kontynentów, a pod sufitem barwne ptaszki. Przygotowania do "wielkiej" przeprowadzki małego chłopczyka z pewnością jakiś czas potrwają ... wszystko zależy od wolnego czasu mamusi i ... budżetu tatusia ;) Łóżeczka na razie zmieniać nie będziemy, skrzynia już czeka ... jestem więc dobrej myśli :) Efekty na bieżąco będę pokazywać ... zaczynamy ... dzisiaj wspomniana róża wiatrów, od której wszystko się zaczęło - jeszcze niedokończona, ale już mi się podoba. Pozostało wyszyć litery symbolizujące strony świata, obszyć jej krawędzie i będzie gotowa do naszycia na zasłonkę. Aby sobie choć trochę pomóc w wyszywaniu na nierówno tkanym lnie, do materiału przyfastrygowałam najpierw odpowiedni kawałek kanwy o dość dużych oczkach ... powstające krzyżyki były jednakowej wielkości i zostały wyszyte w równych rzędach. Po zmoczeniu gotowej pracy nitki kanwy można z łatwością wyciągnąć spod haftu (już to przerabiałam podczas wyszywania korony na poszewce - metoda sprawdziła się w 100% - tutaj można zobaczyć efekt).




Dzisiaj jedynie zajawka tego, co jest w fazie przygotowań, ale to nie koniec inspiracji różą wiatrów. Jeśli mówię o podróżach, to nie może także zabraknąć aromatów i smaków z nimi związanych. Zapach i smak przygotowywanych potraw tworzą w ogromnej mierze ... przyprawy. Moje do tej pory spoczywały sobie w zakręcanych słoiczkach i każdy z nich musiałam wyciągać po kolei, aby natrafić na tę przyprawę, której właśnie potrzebuję. Teraz mam ułatwione zadanie ... wszystkie zapachy są już na wyciągnięcie ręki. Tylko odkręcać i doprawiać potrawy ... przyprawy świata już zawsze będą w zasięgu rąk. Do powstania etykietek przyczynił się właśnie symbol róży wiatrów - na co dzień przypominają mi o odbytych podróżach oraz smakach tych dalekich, ale także i bliskich nam krajów.








Etykietki, aby zbyt szybko się nie niszczyły, wymagają polakierowania bezbarwnym lakierem lub naklejenia na nie wyciętych kółek z samoprzylepnej przezroczystej folii - ja zastosuję ten drugi sposób.
Troszkę cieplej zrobiło się za sprawą róży wiatrów? To jeszcze dołożę do pieca ;) Co sprawia, że nasze szare dni stają się jaśniejsze i przyjemniejsze? Dla mnie są to na pewno chwile spędzone w kuchni ... ostatnio piekarnik pracuje na najwyższych obrotach. I dziwną prawidłowość zauważyłam ... im więcej puchmurnych dni tym więcej piekę różnych pyszności. Ale kto mógłby oprzeć się takim słonecznym, jeszcze gorącym drożdżowym bułeczkom? Upieczone na rumiano, z pyszną kruszonką na wierzchu. Do tego szklanica ciepłego mleka i łyżeczka, a raczej kilka łyżeczek ;) śliwkowych powideł doprawionych cynamonem. Niebo w gębie i słońce na twarzy murowane :) Przepisy zaczerpnęłam, jak wiele z moich kuchennych faworytów, z bloga niezastąpionej Liski ... to kopalnia smakowitych przepisów - kto jeszcze nie zna, temu polecam tę stronkę :) Przepisy na drożdżóweczki oczywiście kopiuję do swojego kuchennego notesu i z pewnością jeszcze nie raz i nie dwa bułeczki te będą królowały na naszym stole. Upieczone były wieczorem, pałaszowane jeszcze gorące ... na drugi dzień równie smaczne ... cóż w tym dziwnego, że tego następnego właśnie dnia w godzinach wczesnowieczornych pozostało po nich jedynie słodkie wspomnienie :)






I jak? Odrobinę słońca udało się chwycić? Chociaż malutki złocisty promyk rozjaśnił smutne twarze? Jeśli tak, to zadanie na dzisiaj wykonane :) ... to taka moja osobista namiastka upalnych dni i okruchy wakacyjnych wypraw.

Labarnerie

czwartek, 28 października 2010

Brassica oleracea et Regina Bona

Brassica oleracea to dobrze znane nam wszystkim warzywo pochodzące z rejonu Morza Śródziemnego, gdzie jest uprawiane od wieków. Znali je i wysoko cenili starożytni Grecy i Rzymianie, a do Polski przywiozła je dopiero w XVI wieku ... królowa Bona i od tej pory, a to już prawie 500 lat za pasem, jest lubianym w naszym kraju warzywem.
O czym piszę? O kapuście ... włoskiej oczywiście. Warto wiedzieć, że smakiem i wartością odżywczą przewyższa kapustę białą. Zawiera m.in.: sód, potas, magnez, wapń, mangan, fosfor, karoten, witaminę E, B1, B2, B6, C, kwas nikotynowy - tyle cennych witamin w jednej zielonej pomarszczonej główce.
Zainspirowana, wszechobecną na naszych targach i w każdym warzywniaku na rogu, kapustą postanowiłam zajrzeć w lata, w których przyszło żyć niezwykle silnej kobiecie, którą z pewnością była Bona Sforza. Ależ zestawienie :) kapusta, którą przytargałam z targu zaprowadziła mnie w XVI wiek ...

 Obraz "Portrait of a Lady" namalował około roku 1500 nieznany nam dzisiaj włoski artysta (prawdopodobnie widnieje na nim Bona Sforza)

A to grafika bliżej nieokreślonego obrazu ... autor i data nieznana, także przedstawia Bonę.

"Wraz z przyjazdem do Polski koronowanej w roku 1518 Bony zawitała do nas moda włoska. Przyjęła się ona głównie na dworze królewskim i wśród bogatego mieszczaństwa krakowskiego. W kroju sukien charakteryzowała się ona przede wszystkim silnym wydłużeniem i usztywnieniem staników (tzw. busto), które spłaszczały piersi - kto w dzisiejszych czasach myślałby o tym :), a przez zastosowanie kwadratowego, silnie wyciętego dekoltu uzyskiwano efekt poszerzenia torsu. Spódnice były suto sfałdowane. Jako dodatkowe zdobienie sukni stosowano rozcinanie rękawów i wysuwanie przy staniku i rękawach drobnych wypustek lub dużych fałdów białej, cienkiej koszuli. W związku z tym bielizna i jej zdobienie stały się ważnym elementem ubioru. Koszule szyto z cienkiego płótna lub białego jedwabiu. Wykańczano je drobnym marszczeniem około brzegów regularnymi, ozdobnymi ściegami wykonanymi najczęściej z czarnego jedwabiu, rzadziej za pomocą złotych lub kolorowych nici. Rękawy tej części garderoby były najczęściej doszywane co umożliwiało ich częstą zmianę.
Jako nakrycie głowy zaczęto nosić złotą siatkę z naszytymi na nią rozetkami z barwnych kamieni zwaną crinale. Często nakładano na nią beret, czarny bądź w kolorze sukni. Jego brzegi były czasem fantazyjnie marszczone, rozcinane, załamywane i zdobione klejnotami."
(opis zaczerpnęłam z internetu i tylko nieznacznie zmieniłam)


Tak mogły ubierać się damy dworu królowej Bony

... zresztą chyba wszyscy pamiętamy serial pt. "Królowa Bona" - uwielbiałam go i nie mogłam pominąć żadnego z 12-tu odcinków ... chętnie obejrzałabym go ponownie, po latach.
"Bohaterką serialu jest Bona Sforza d'Aragona (1494 - 1557). Wywodziła się ona z jednego ze znamienitszych rodów włoskich. Jako córka tytularnego księcia Mediolanu i Bari wyrosła w atmosferze wielkiej polityki, rywalizacji rodów o poszczególne księstwa, przemyślnych forteli i intryg dworskich. Odebrała niezwykle staranne wykształcenie. Biegle władała hiszpańskim i klasyczną łaciną, której znajomość wywołała ponoć podziw profesorów Akademii Krakowskiej. Królową Polski została w 1518 roku. Szybko zyskała duży wpływ na swojego męża - Zygmunta Starego. Była postacią kontrowersyjną. Miała zagorzałych zwolenników i zaciekłych wrogów. Pierwsi cenili ją za mądrość, przenikliwość i dalekowzroczność w sprawach politycznych. Drudzy zarzucali jej zuchwałość, despotyzm, żądzę władzy i mieszanie się do polityki. Serial Janusza Majewskiego ukazuje ją jako kobietę twardą, rozsądną władczynię, która wszakże nie zdołała osiągnąć zamierzonych celów."
(opis zaczerpnięty z http://www.filmweb.pl/)
No i oczywiście niepowtarzalne i mistrzowskie kreacje: Aleksandry Śląskiej jako Bony oraz Zbigniewa Kozienia grającego Zygmunta Starego niezapomniane ...  Gdy myślę o królowej Bonie, to przed oczami mam wizerunek Aleksandry Śląskiej ... zawsze. Serial został zrealizowany w 1980 roku ... miałam wtedy 9 lat, a do dzisiaj pamiętam wiele szczegółów z każdego niemal odcinka. Jeśli miałabym wytypować ulubiony film okresu PRL-u to oprócz kilku kultowych już komedii byłaby to na pewno "Królowa Bona".

Niezapomniana Aleksandra Śląska, o której rolach teatralnych i filmowych oraz o jej życiu należałoby oddzielny post napisać ...


Bazylika Św. Mikołaja w Bari, Włochy - to tutaj spoczywa królowa Polski Bona Sforza d'Aragona, żona władcy Polski i Litwy - Zygmunta Starego

Natomiast miejsce spoczynku Aleksandry Śląskiej jest na warszawskim Cmentarzu Powązkowskim ... muszę się tam koniecznie wybrać ... znowu naszło mnie na sentymenty i wspominki ... Zbliża się Święto Zmarłych - doskonała okazja - w tym roku oprócz odwiedzenia grobów moich bliskich zechcę udać się na warszawskie Powązki ... nie byłam tam od wielu lat ...

**********
Tak na zakończenie tej opowieści o dwóch wielkich damach naszej historii, które połączyła ... kapusta :) postanowiłam także kulinarnie zawitać w XVI wiek i na obiad ugotować coś, co mogłoby gościć na ówczesnym królewskim stole. Proste, acz pożywne ... kapustę można przygotowywać na różne sposoby, ale u mnie chyba ten najprostszy  - zupa ... tak po prostu.


Kto jest ciekawy co z tego wyszło i zechce spróbować to przepis znajdzie tutaj. Smacznego.


piątek, 19 lutego 2010

Ostatnie akordy zimy ..., a w domu nadal biało i szaro


Kap ... kap ... kap, kap ... kap, kap, kap ... kapie zewsząd. Z dachu, z rynny ... wszędzie kapie. Czyżby to miał być koniec zimy? Takiej zimy jaka powinna co roku nas zaszczycać swoją śnieżną bielą i zmrożonymi wodami wszelkimi. Jeśli tak, to na zakończenie wizyty u nas tej Białej Pani ... taki ostatni akord (przynajmniej taką mam nadzieję, że nie zostaniemy już zaskoczeni przez mróz i śnieg). A więc kilka widoczków z terenu Rudaw :)
Spacerowałam sobie z moją młodszą latoroślą po wieściszowickich drogach i pstrykałam ... pstrykałam ...















I jak? Podobały się zdjęcia? Taaak ... piękna ta nasza zima tego roku BYŁA. Była ... i mam nadzieję, że teraz to już Pani Wiosna stoi za progiem i przestępuje z nogi na nogę ... i nie może się doczekać swojego wielkiego wejścia :) Nie stałaby tak, tylko swoim ciepłym powiewem i coraz mocniej grzejącymi promykami słońca przegoniłaby swoją poprzedniczkę!

************

A u mnie, tak na przekór trochę, zamiast kolorów NADCHODZĄCEJ wiosny nadal jest biało i szaro :) Wiosenne cebulki, które cieszyły moje oczy wiosennymi barwami już przekwitły ... dwa - trzy tygdnie i po kolorach :( ... jak dla mnie trochę za szybko. Nowych jeszcze nie zdążyłam kupić. A więc ... dla urozmaicenia :) i przełamania stereotypów moich puszek, dwie z nich ozdobiłam w troszkę inny sposób. Nadal króluje biel, czerń i szarość (pasuje do wszystkiego, a na ich tle każdy kolor widać w dwójnasób). Popatrzcie ...







Teraz kakao i kawa mają swoje własne, nowe pojemniki. I nawet nie trzeba czytać etykietek ... od razu rzucają się w oczy :) Do zdjęć zapozował także mój nowy nabytek ... cedzak, o jakim od jakiegoś czasu :) marzyłam. Kupiony za całe 20 złotych ... a właściwie za niecałe, bo 19, 99 :) w pewnej sieci znanych na Dolnym Śląsku sklepów (IM). Idealnie wpasował się w wystrój kuchni ...


Na deser mój dwuletni rozrabiaka zażyczył sobie dzisiaj budyń, który uwielbia. Jedynie taki kożuszek, skórka która się tworzy podczas zastygania budyniu nie przechodzi mu przez gardło. Ale komu przechodzi? Chyba nikt tego z wierzchu nie lubi :) Do tej pory, aby uniknąć zbierania się kożucha wstawiałam garnek z gorącym budyniem do naczynia z zimną wodą i mieszałam, aż do wystygnięcia. Dopiero ledwie ciepły wlewałam do salaterek. Czasochłonne to było zadanie, a wiadomo, że czas z gumy nie jest i wiecznie go brakuje. Znalazłam więc inny sposób na budyń :) Gorący wlewam do salaterek, które od razu szczelnie przykrywam folią spożywczą. Tak zostawiam do zastygnięcia. Żadna skórka się nie tworzy, a i łyżką nie trzeba machać :) Można w tym czasie zająć się na przykład ...


... szyciem. Właśnie tyle czasu, ile stygł budyń zajęło mi uszycie pokrowca na płatki kosmetyczne ... Teraz już nie będą musiały chować się w szafce. Same w sobie będą ozdobą łazienki.






Wyhaftowana krzyżykami korona, to praca wykonana już nie w czasie stygnięcia budyniu :), co jest oczywiste dla wszystkich, którzy wyszywają. Pokazywałam ją wcześniej, a teraz zawisła jako ozdoba mojego pokrowca. ... Jesienne wrzosy i to coś białe stojące w białej doniczce na szafce :) do tej pory zachowały ładne kolory ... może dlatego, że właśnie w łazience zamieszkały, gdzie jest wilgotno?
To jeszcze nie koniec dekoracji z koroną w roli głównej. U mnie one dopiero się zagnieżdżają, dopiero znajdują swoje miejsce i przeznaczenie ... o czym świadczą dwie pierwsze fotki z pokrowcem na płatki ... wkrótce pokażę więcej :)

Coraz cieplejszych i SŁONECZNYCH dni wszystkim życzę ...